MAMA GRANDA
Fit ekshibicjonizm
Taki czas, że bycie fit, healthy i strong - jest niemalże powinnością każdej matki. Jej zadaniem jest udowodnienie wszystkim dookoła, że macierzyństwo to nie tylko powyciągane dresy i tłuste włosy.Tu już nawet nie chodzi o kreacje celebrytek, bo ten temat był wałkowany tysiąc razy - a mnie guzik one obchodzą.Tu chodzi znów o mnie. O moją deklarację, że napiszę wam jak schudłam po ciąży, jak wróciłam do swej nikłej formy sprzed i jak teraz bosko czuję się sama ze sobą. Głupia byłam, bo faktycznie w przypływie euforii czułam, że chcę się z kimś tym podzielić, ale gdy przyszło co do czego - pomyślałam sobie, że ten ekshibicjonizm mi jednak nie leży.Innym razem znów wzrastała we mnie chęć obnażenia się przed wami - prawdopodobnie złakniona komplementów i obcych zachwytów, potrzebuję waszych miłych słów.Obserwuję blogowe ( i nie tylko) koleżanki, zachwycające się sobą. Co poniedziałek, albo co pierwszy dzień miesiąca z ponownie wracające do bycia fit, healthy and strong, nie zapominając oświadczyć o tym całemu ( fejsbukowem) światu.Spoglądam na ich fit stylizacje, na focie w windzie w drodze na siłownie, na kolejne zdjęcie nowych reeboków, zżera mnie zazdrość. Bezustannie.Jestem do nich podobna, tylko trochę mi wstyd i z drżeniem serca wrzucam zdjęcie odsłoniętego ramienia na swój profil na instagramie. A potem nerwowo przeglądam lajki i komentarze.Nie nadaję się do tego. Nie potrafiłabym wrzucić wam tu swoich zdjęć "sprzed" i "po". Nawet samych "po" bym nie wrzuciła. Jest we mnie ogrom wstydu, kompleksów i lęków - i nawet kolejne zrzucone kilogramy nie zwrócą mi pewności siebie - bo takowej nigdy nie posiadałam.Wypełniam głowę waszymi chudymi nadgarstkami i kościstymi obojczykami.Są dni, kiedy moje ciało wygląda (w mojej głowie) całkiem ok, są takie, gdy go nienawidzę i ryczę zamknięta w łazience. Czerwona szminka niczego tu nie zmieni.Przez długi czas oszukiwałam siebie, że wcale nie jest tak źle. Wmawiałam sobie, że pogodziłam się ze swoim wyglądem, że w pełni go akceptuję, że powinnam powiedzieć wszystkim - jestem matką, kocham swoje ciało - kocham każdy dodatkowy wałeczek, każdy rozstęp na moim brzuchu, biodrach, pośladkach.Tak przecież trzeba, to jest ok.Niezupełnie, bo jeśli z jakiegoś powodu płaczę - to to nie jest ok, choćby nie wiem jak bardzo mi wmawiano.Z drugiej strony. Uległam temu byciu fit, healty and strong.Ma szereg pozytywnych efektów ubocznych, które przyjęłam z ulgą ( np. zniknięcie problemów z kręgosłupem). Czuję się lepiej.To uzależnia i każdy kg, w dół motywuje do dalszego działania.Nie zmieniło to jednak w żaden sposób mojego postrzegania swojego ciała.Po pierwszych 10 kg, było pragnienie kolejnych 5... potem wyznaczyłam sobie cel, który wydawał mi się " optymalny" i "gdybym tyle ważyła czułabym się fantastycznie, a moje życie odzyskałoby sens". Guzik prawda - bo gdy zeszłam 5 kg, poniżej tego celu, który miał nadać mojemu życiu sens - wciąż przeglądam zdjęcia fit koleżanek i wciąż moje ciało jest "nie te". Doskonale zdaję sobie sprawę, że mój problem leży głównie w mojej głowie - a ślepe podążanie za fit trendem, nie wiele tu zmieni.Wciąż mam te po ciążowe rozstępy, skórę, która robi się wiotka za każdym razem, gdy robię sobie kilkudniową przerwę w ćwiczeniach, wodę, która zbiera się w organizmie w zależności od dnia cyklu - stos rzeczy, które nie przystają do bycia fit motywatorką i nie pozwalają mi być w pełni z siebie zadowoloną. Wciąż jestem niezadowolona - ale to już taka moja natura.Pola za miesiąc skończy rok. W samej, drugiej ciąży przytyłam ok. 10-12 kg. Od dnia porodu przez pierwsze 9 m-cy ubyło mi 25 kg.Czego się nauczyłam w tym czasie?Nie jestem w stanie podać niezawodnego sposobu na schudnięcie, nie mam żadnego magicznego specyfiku, który pozwolił mi dokonać tego w jakimś niesamowicie krótkim czasie.Nie szukałam sobie wymówek, eksperymentowałam zarówno w kuchni, jak i w ćwiczeniach. Mimo wszystko czerpałam inspiracje z facebookowych grup dla "fit" mamusiek.Sednem całej sprawy jest poszukiwanie swojej ścieżki.Nie naśladuj - skoro wszyscy ćwiczą z Chodakowską to ćwiczę i ja ( co z tego, że stawy mi wysiadają, że nie daję rady zrobić nawet 1/3 treninngu) - bo to prowadzi tylko do frustracji, a ostatecznie rezygnacji z jakiejkolwiek aktywności. Szukaj, aż znajdziesz kilka zestawów idealnych dla Ciebie i rób ten na który masz w danym momencie ochotę, ( Ja Chodakowskiej nie znoszę i szybko traciłam przy niej zapał, choć próbowałam się zmuszać.)Nie poddawaj się, rób tyle na ile starczy Ci sił, albo czasu. Nie ważne czy to 15 minut, czy 45- ważne, że w ogóle. ( Przy Poli wyszperanie 30 minut na ćwiczenia to był luksus, ale nie rezygnowałam i szukałam treningów, które trwały nie więcej niż 30 minut - mimo, że zazdrość mnie zżerała, gdy czytałam, że ktoś zaliczył ponad godzinny trening).Nie dieta - a odżwianie - banał, o którym już słyszeli wszyscy, posiadający jednak głębszy sens.Wydawało mi się, że jem zdrowo - od dobrych kilku lat (jeszcze przed pierwszą ciążą) zrezygnowałam z białego, pszennego pieczywa na rzecz, razowego, żytnie i innych( dokładnie czytając inf. o składzie), porzuciłam cukier w postaci białej, sypkiej itd., od lat pijałam tylko zieloną i czerwoną herbatę, nie jadaliśmy w fastfoodach, pizzę zamawialiśmy może ze dwa razy w roku, w innym wypadku robiliśmy własną. A wciąż coś było nie tak.Problem tkwił w tym, że jadłam mało. Zdecydowanie za mało, monotonnie i byle jak.Gdy zaczęłam jeść więcej i nauczyłam się eksperymentować w kuchni, łączyć smaki, o których łączeniu wcześniej wcale bym nie pomyślała, mój metabolizmy zdecydowanie przyśpieszył i pociągnęło to za sobą lawinę kg - w dół.Zadbaj o swój talerz.Na grupach zauważyłam posty -' Nie mam pomysłu na obiad", "czy ktoś mi poda jakiś jadłospis"? A potem kończy się na tym, że na każdym talerzu pierś gotowana na parze, garstka ryżu i trzy listki sałaty z plasterkiem pomidora. Codziennie ten sam zestaw - nikt by nie wytrzymał długo, a organizm potrzebuje urozmaicenia. Potrzebuje też grzeszków i jeśli zamienisz tą pierś na grillowany camembert twój świat wcale się nie zawali.I te trzy ciastka, którym dziś uległaś, też nie wiele zmienią, nie musisz wszystkiego spisywać na straty, załamywać się i mówić, że wszystko na marne. Nie zaczynaj od początku, tylko idź dalej.Nauczyłam się przede wszystkim nie przejmować jeśli nie zrobię dziś treningu, jeśli zjem dzisiaj pół tabliczki czekolady ( o właśnie teraz, gdy piszę ten post) - jutro wciąż jest przede mną i to nie będzie nowy start. To będzie kolejny dzień, taki po prostu. Nauczyłam się odróżniać dobre stany od złych stanów i gdy wiem, że odpuściłam sobie za bardzo - wcale nie z ciężkim sercem, wracam do stanu prawidłowego.Nie żyję po to, żeby być fit, żeby udowadniać komukolwiek, cokolwiek. Robię swoje i wciąż pracuję nad obrazem siebie w mojej głowie, a cała reszta jest dodatkiem.