Lovela – mleczko do prania: opinia krytyczna

MINI-MINI

Lovela – mleczko do prania: opinia krytyczna

p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; }Post ten ma na celu przestrzec, a przynajmniej zaalarmować. Lovela, o której do niedawna miałam dobrą opinię – przestała mi się podobać. Na co dzień używam eko kul piorących. Bardzo je sobie chwalę. Piorę w nich praktycznie wszystko i nic nikomu, a w szczególności mojemu najmłodszemu synkowi się nie dzieje. Coś mnie jednak podkusiło, aby pewnego razu wyprać ubranka dziecięce w mleczku do prania Lovela (skądinąd mleczku przeznaczonemu do prania ubranek milusińskich). Czy mogłam przypuszczać, że tak podrażni skórę mojego dziecka?Po założeniu wypranych w Loveli ubranek, skóra zareagowała alergicznie. Najpierw pojawiły się drobne pęcherzyki, skóra stała się sucha, podrażniona, miejscami czerwona z ogniskami zapalnymi. Nadmienię, że pupa dziecka pozostała gładka, bez oznak alergii. Używam pieluszek wielorazowych, które stale piorę w kulach. Innymi słowy gładka skóra w tym mijsu była dowodem, że zaszkodziła właśnie Lovela.Po powrocie do prania ubranek w kulach eko, smarowaniu skóry olejem kokosowym, po pewnym czasie jej stan wrócił do normy.Skóra dzieci jest bardzo wrażliwa. Potarza się o szkodliwości chemii wokół nas i, niestety, sama tego doświadczyłam (a właściwie doświadczył mój mały synek). Ehhh - „zgrzeszyła” matka odchodząc od eko, i narobiła biedy.Ktoś miał podobne doświadczenia z Lovelą?

6 rzeczy bez których matka dwójki nie dałaby rady

MINI-MINI

6 rzeczy bez których matka dwójki nie dałaby rady

p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; } Nie jestem bohaterem. Jak w tym jogicznym kawale: „bez pomocy – nie dam rady”. Dwójka małych dzieci potrafi powalić mnie z nóg (dosłownie). Dlatego – szukam wsparcia: sposobów, tzw. „patentów”. Innymi słowy tego wszystkiego, co opiekę nad maluchami ułatwi, a w niektórych sytuacjach – zwyczajnie umożliwi. I sprawi, że nie będę się czuć jak w przymusowym kieracie. Czasem ciężko odnaleźć piękno, gdy płacz jednego dziecka rozdziera bębenki i wierci mi dziurę w głowie, a pretensje drugiego przyprawiają o rozpacz. A jednak! Ta rola, rola mamy, jest piękna. A nawet jak tego piękna nie widać – przecież są sposoby, aby ją odnaleźć. No to – do dzieła. Co mi ułatwia wślizg w macierzyństwo (podwójne)?1. Chusta.Ja nie wiem, jak matka może takowej chusty nie używać. Przy niemowlaku chusta daje tyle możliwości. Raz dwa – maluch na plecach, a ja działam: bawię się ze starszym, gotuję, myję podłogę, sprzątam, idę na zakupy. Dziecko przy mnie. Nie martwię się, czy aby wszystko z nim ok. Cud, miód, malina. A do tego bliskość, błogi spokój (jego i mój). Teraz, gdy mój niemowlak zrobił się całkiem ciekawski, chusta umożliwia mu poznawanie świata. Z wysokości moich pleców widzi wszakże wszystko. I naprawdę jest zadowolony!2. Ekspres do kawy.Prawie trzy lata nie picia kawy. I nie było problemu. P Ani przy pierwszej ciąży. Ani po urodzeniu pierwszego dziecka. Przy dwójce dzieci – problemy się zaczęły. Nie – nie sięgam po kawę o poranku. Nie jestem z tych, co to bez kawy nie potrafią otworzyć oczu o poranku. Co innego po południu. Czasem jestem tak zmęczona, że dosłownie – zasypiam na stojąco. Siadam i śpię. Kładę się i śpię. W każdym miejscu, w każdej pozycji. A że nie mogę sobie na to pozwolić (muszę dociągnąć do zmiany opieki przez męża) – zaparzam kawę.Świeżo zmielona, pachnąca, z lekką pianką. Do tego mleko (kozie!), spienione. Dwie minuty dla mnie i działam dalej.3. Poduszka ortopedyczna.Cierpię na typową przypadłość XXI wieku – zniesienie lordozy szyi. Być może przez to, być może przez moje specyficzne uwarunkowania – gdy śpię przy nieprawidłowym ułożeniu kręgosłupa, budzę się z potwornym bólem głowy. Na takowy przy dwójce dzieci nie mogę sobie pozwolić. Szczęściem – ktoś, kiedyś, gdzieś zaprojektował ortopedyczną poduszkę (i chwała mu za to!). Dzięki poduszce – nie tylko nie boli mnie głowa, ale i dobrze wypoczywam.4. Joga.Bo coś własnego jest potrzebne. Ciężki dzień, rozdrażnienie, zmęczenie? Zwyczajnie potrzebuję się zresetować. Joga mi w tym pomaga. 5. Wierszyka dla dzieci.Ratują mnie niejednokrotnie. Recytacja wierszyków przyciąga uwagę zarówno starszego, jak i młodszego dziecka, i pozwala na rozwiązanie kryzysów – przeróżnych. Od płaczącej histerii po uspokojenie rozbrykanego bobasa. Jak dodac do wierszyka pokaz wokalno artystyczny to i humor się poprawia. Ile znacie wierszyków – ja chyba kilkanaście. A mój ulubiony autor to bezapelacyjnie Jan Brzechwa.6. Pomocy innych.Czasem po prostu jest potrzebna, mimo całego arsenału sposobów na radzenie sobie w opiece nad dziećmi. Niekiedy istnieje konieczność pozostawienia dzieci pod opieką innych. Na szczęście zawsze znajduje się ktoś chętny do pomocy. I za to dziękuję!A Wy?

MINI-MINI

Słodka praca u podstaw

p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; } Kiedy przeglądać raporty i opracowania o żywieniu dzieci rzuca się w oczy fakt, że my – dorośli popełniamy błędy. Zestawmy to z alarmującymi doniesieniami o rosnącej liczbie dzieci otyłych i z nadwagą. Zsumujmy, podzielmy i wyciągamy z tego wniosek, że w diecie milusińskich wciąż za dużo słodkości. Pustych słodkości. Słodkości, które z dobrym jedzonkiem niewiele mają wspólnego. Słodkości, które poza pustą kalorią nie niosą nic. Taka sytuacja: wybraliśmy się wraz z moim starszym synkiem na godziny adaptacyjne do przedszkola. Pierwsze spotkanie. Na wstępie miła pani, częstuje moje dziecko cukierkiem. Nie ma to jak dobra zachęta na wejście. Mały bierze. Trzyma. Nie bardzo wie, co to jest. Czekolada w środku się rozpuszcza. Prędzej czy później da mi pewnie swoje „trofeum” do potrzymania. O sytuacji nie warto by wspominać, ale! Na zakończenie spotkania adaptacyjnego – poczęstunek dla dzieci (jak miło!). Myjemy rączki, siadamy przy rozkosznie małych stoliczkach i nadchodzą półmiski z:- chrupkami kukurydzianymi;- słodkimi rurkami;- ciasteczkami;- winogronami (doczekałam się).I na koniec jeszcze dostaliśmy pytanie, czy można dać wszystkim dzieciom w nagrodę lizaki. Ręce mi opadły. Co się czepiasz kobieto!No, czepiam się! Gada się naokoło, że dzieci jedzą za dużo słodkości. Jedzenia bez wartości. Ze szkół wycofują sklepiki z bezwartościowym jedzeniem. A kiedy kształtuje się gusta? Teraz właśnie – u maluszków. Czym skorupka za młodu...Naprawdę staramy się, aby w diecie puste słodkości gościły jak najrzadziej. Zamiast cukierków można podać masę rzeczy. I naprawdę tego oczekuję od przedszkola – miejsca edukacji. Przecież dzieci uczą się nie tylko o kolorach, liczbach, zwierzątkach, ale też wszystkiego innego: że przed jedzeniem myjemy rączki, a do jedzenia warto sięgnąć po coś zdrowego. Przecież warto w każdej sytuacji zaczepiać dziecku taki przekaz. Życzyłabym sobie, aby tak było! A potrzeba tak niewiele...Wyobraźmy sobie, że na zachętkę pani podaje dziecku owoc np. jabłko, winogrono, mandarynkę. Na poczęstunek podawane są suszone owoce: morele, daktyle, figi, rodzynki, do tego migdały, orzechy. A czego brakuje marchewce do schrupania? Do podanych winogron dorzućmy jeszcze inne owoce. Kolorowo, też słodko, ale dodatkowo – wartościowo. I ciasto też by mogło być, ale w mniejszości, a nie w zdecydowanej większości. A jak ciasto to domowe, a nie ciastka ze sklepu typu kokosanki, które ani wyglądem, ani zapachem, ani smakiem mnie nie przekonują (dzieci zresztą też nie).Praca u podstaw! Kiedy zaczynać? Jak najszybciej! I gdzie zaczynać? W domu, w żłobku, przedszkolu i szkole!

To już miesiąc CCC?

MINI-MINI

To już miesiąc CCC?

Mieć więcej niż jedno dziecko i...

MINI-MINI

Mieć więcej niż jedno dziecko i...

p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; } Nie zwariować. Znacie przypowiastkę o Moise i kozie? Przytoczę – to moja ulubiona opowiastka. Na marginesie dodam, że usłyszałam ją dawno temu od jednego z moich nauczycieli jogi. Wyryła mi się w pamięć. KozaPrzychodzi Moise do Rabbiego i narzeka:- Rabbi, Rabbi... Ja mam tak mało miejsca w domu. Piątka dzieci, do tego żona, jeden pokój... Ja mam tak mało miejsca. Co robić?A Rabbi na to odpowiada krótko:- Kup Moise kozę.- Kozę? A gdzie ja tę kozę wcisnę, do tego jednego pokoju.Rabbi powtarza.- Kup Moisę kozę.Moise westchnął, wzruszył ramionami. Cóż było robić? Poszedł na targ kupić kozę. Na następny dzień przychodzi do Rabbiego i narzeka.- Rabbi, Rabbi... Ja mam tak mało miejsca w domu. Piątka dzieci, żona, do tego koza, jeden pokój... Ja mam tak mało miejsca. Co robić?A Rabbi na to odpowiada krótko:- Sprzedaj Moise kozę.- Kozę? Ale jak to?Rabbi powtarza.- Sprzedaj Moisę kozę.Moise westchnął, wzruszył ramionami. Cóż było robić? Poszedł na targ sprzedać kozę. Na następny dzień przychodzi do Rabbiego ucieszony.- Rabbi, Rabbi – sprzedałem kozę i jak mam dużo miejsca w domu!Opowiastka, opowiastką, ale jej sens jest bardzo uchwytny. Przy dwójce dzieci – więcej niż bardzo!Ze zdziwieniem spoglądam w przeszłość na czasy, gdy pod opieką miałam jedno dziecko... I narzekałam. Że mało czasu, że ciężko zapanować nad domem, znaleźć czas na gotowanie, dla siebie. Teraz – zajmuję się dwójką małych dzieci i wydaje mi się... Nie – ja wiem, że panuję nad sytuacją. Dom nie zapuszczony, obiadki domowe, a i czas dla siebie znajduję. Co się stało? Kozy przecież nie kupiłam.Wprawa? Rutyna? Zdrowy osąd sytuacji? Doświadczenie? A może zwyczajna wprawa już niezielonego rodzica?A właściwie wszystko w jednym. I jeszcze coś – świadomość, że narzekanie nie poprawi mojej sytuacji. Tyle, że na pewno odbierze energię i chęć do działania. A także czas. Po co narzekać, skoro można coś zrobić? Gwoli prawdy – przy dwójce dzieci następuje pewna magia. Starsze dziecko potrafi zająć się młodszym. W miarę umiejętności zabawić go, przykryć kocykiem, czy wytrzeć buzie. Jaka by to pomoc nie była – to JEST pomoc dla mnie. A tym samym – ulga.A Wy? Jakie macie doświadczenia z dwójką, czy większą gromadką?

Coach Couple Challenge – czyli bardzo pozytywne szaleństwo

MINI-MINI

Coach Couple Challenge – czyli bardzo pozytywne szaleństwo

p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; }Wiosna i w głowie robi się pewnego rodzaju szaleństwo. Chce się! Wszystkiego, a przede wszystkim: ZMIAN. I ja chcę zmian. Bo zmiana jest dobra, wypycha nas z gnuśnego fotela starych przyzwyczajeń i popycha do wyskoczenia poza granice komfortu. Dodajmy starego komfortu, który niczym znoszone buty - uwiera. I co w związku z tym?Dołączyłam do gry – swoistego wyzwania, który zaproponowały Edyta i Anita: CoachCouple Challenge. I się dzieje!Do CCChallenge przystąpiłam, jak pewnie i wiele innych osób, z potrzeby motywacji. Wiecie – wespół w zespół zawsze raźniej i łatwiej. Ktoś coś robi to i ja coś zrobię. Itd. Tymczasem ta gra poza niesamowitą, powtórzę: NIESAMOWITĄ, motywacją do działania, daje dużo więcej.Nagle, tak po prostu każda chwila zaczęła mieć znaczenie. Każda chwila jest warta celebracji. Każda chwila może mieć potencjał zmiany.Poranna kawa to nie zwykła poranna kawa, ale moment relaksu dla Ciebie. Dodasz do niej imbir, kardamon i cynamon, wzbogacisz o aksamitną piankę z mleka. Siądziesz, wypijesz – zrobi Ci się błogo na duszy, a Ty zyskasz +1 punkt za zabiegi.Nie masz ochoty na ćwiczenia? Nie na długo. Wystarczy, że podpatrzysz, jak Twoja wyzwaniowa para jest już po treningu na rowerkach. Nie będziesz mieć ochoty pozostać w tyle. Rozłożysz matę i będziesz ćwiczyć. Ruch: +1.A dobre i zdrowe jedzenie? Zaręczam, że nagle nabierzesz ochoty na zrobienie lekkiej, smacznej, bogatej w dobroczynne składniki sałatki, gdy tylko zobaczysz pyszności, którymi zajadają się inni uczestnicy gry. +1 za JedzenieCCChallenge staje się prawdziwą kopalnią inspirujących pomysłów, które zaczerpnąć można nie tylko od osób z którymi się jest w parze, ale od wszystkich, którzy podjęli to wyzwanie. I to jest niesamowite!Nagle zaczęłam dostrzegać, ile rzeczy w ciągu dnia robię dla siebie. Ile sobie daję. Dostrzegam szczególiki. Nagle dzień stał się bogaty. Bogaty w wyzwania, bogaty w pomysły, bogaty w chwile, które chcę i zapamiętuję.I nie – do tej pory nie był tak, że leżałam do góry brzuchem i nic nie robiłam. Oczywiście, że robiłam. Teraz patrzę na to wszystko przez pryzmat pozytywnej rywalizacji, zdrowej ambicji, a przede wszystkim - dobrej zabawy. Bo uwierzcie lub nie – to naprawdę jest dla mnie dobra zabawa.Efekt? Jak ujęła to M. moja wyzwaniowa para: stajesz się bombą energii i motywacji do działania.I tego Wam właśnie – na tę wiosnę życzę!

Gdzie kupić kozie mleko? (Kraków)

MINI-MINI

Gdzie kupić kozie mleko? (Kraków)

p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; }   Amatorem koziego mleka. Jestem. Już nawet nie pamiętam, kiedy w mojej lodówce kozie mleko pojawiło się po raz pierwszy. Pojawiło. Zadomowiło i jest do tej pory. Krowiemu mleku powiedziałam zdecydowane i stanowcze: nie! Poszukiwany, poszukiwana...O ile mleko krowie mogę dostać w każdej postaci i wszędzie (nawet z automatu), z mlekiem kozim jest owiele trudniej. Powszechnie dostępne jest mleko UHT firmy Danmis (w pół litrowych kartonikach), w cenie wahającej się między 4 a 6 zł (najtaniej w Makro). Czasami udaje mi się znaleźć mleka innych marek – np. mleko Me! (większa zawartość tłuszczu), Canpol. Wszystko to jednak mleka sterylizowane UHT. Ostatnio w sklepie ekologicznym – Organic Frama Zdrowia - nabyłam mleko kozie bodajże niemieckie, oczywiście eko za drobne kilkanaście złotych (ah! Te certyfikaty), ale też UHT. A pamiętam czasy, gdy w sklepie eko było mleko kozie pasteryzowane...Nie jest łatwo upolować świeże mleko kozie!Kraków – świeże mleko kozieSzczęściem, ciągle działają tzw. place, z tzw. „babami”. I tam właśnie – od niedawna mleko kozie nabywam. Konkretnie – na placu Nowowiejskim przy zbiegu ulicy Lea i Nowowiejskiej. Na pewno w sobotę rano (o 6:00) można zakupić litr, albo jak kto chce i więcej, świeżego mleka koziego (cena: 6 zł). Po przyniesieniu do domu od razu je gotuję i schładzam. Przez trzy, cztery dni spokojnie wytrzymuje. Znacie jakieś inne miejsca, gdzie można kupić świeże mleko kozie w Krakowie?Moją bolączką jest brak ciągłego dostępu do świeżego mleka. Więcej niż litr nie opłaca mi się kupić, bo jeżeli nie planuję zużyć większej ilości mleka, to po prostu się skwasi. Zamrażarka nie jest na tyle pojemna, bym mogła sobie to mleko zamrozić.Gdzie?Podobno (ale jeszcze tego nie sprawdziłam) świeże mleko kozie można dostać w Zabierzowie, w stadninie koni huculskich. Ktoś próbował?Poszukuję innych źródeł mleka. Jak dowiem się o czymś nowym – dam Wam znać!

A Ty? Iskałeś już wszy?

MINI-MINI

A Ty? Iskałeś już wszy?

p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; } Podam Wam coś z lokalnych newsów: w gimnazjach krakowskich, wg informacji mediów, trwa epidemia wszawicy. W jednym z nich z pasożytem boryka się praktycznie połowa uczniów. XXI wiek, a my z pasożytami za pan brat. I nie byłoby to nic dziwnego: w końcu w życiu chodzi o przetrwanie. W życiu wszy też. Mają podatny, sprzyjający grunt (ups: włosy) to korzystają. Tego czego ja nie mogę zrozumieć w tej sytuacji to postawy rodziców.W owych gimnazjach znamienita większość rodziców nie pozwoliła aby głowy ich pociech były kontrolowane przez fachowy personel. Ich prawo. Rzecz jasna. Ja się pytam tylko: czemu?Rozumiem, że chodzi o nienaruszanie cielesności ich dziecka. W takim razie, czy Ci rodzice do lekarza dziecka też nie prowadzą? Nie badają mu krwi? Nie pobierają próbek moczu? To dopiero naruszanie cielesności. Takie badanie w kierunku wszawicy przy rozbieraniu do osłuchiwania płuc i serca to przy tym pikuś.Nie chodzi mi o biadolenie nad tym, jacy to źli rodzice, bo dopuścili do rozwoju wszy na głowach swoich dzieci. No cóż – zdarza się. Ja nie rozumiem tej postawy, jak dla mnie przerostu formy nad treścią, w której nadmierna ochrona dzieci, te dzieci, wydaje mi się, zwyczajnie gubi.Sama pamiętam kontrolę włosów w szkole. Przychodziła pielęgniarka i po kolei wszystkim w klasie oglądała głowy. Czy jako dziecko czułam się przy ty m źle? Bynajmniej. Czy wszy miałam? Nie. Czy dzięki temu? Nie wiem. Być może. Być może dzięki regularnym kontrolom szybko wyłapywano początki wszawicy w szkole.Wydaje mi się, że jestem świadkiem czegoś, co trudno mi nazwać jednym pojęciem. Chronimy dzieci już sama nie wiem przed czym. Każdy dotyk obcej osoby niesie za sobą pierwiastek zła. To już nawet nie chodzi o to, że dziecko dotknie ktoś zupełnie obcy, znajomy – ale nie z rodziny, ktoś z rodziny – ale nie rodzic. Do kręgu dotykowych złoczyńców dołączają i osoby z personelu medycznego – pielęgniarki. Niedługo będą to lekarze. I jak będziemy dzieci badać? Przez skype? A może tak jak w niektórych krajach bada się kobiety – przez wielką zasłonę?

MINI-MINI

Rotawirus u dziecka

Mamy za sobą „naszego” rotawirusa. Zupełnie nieoczekiwanie zaatakował z całą swą mocą. Ku przestrodze, dla pamięci chciałam napisać jak choroba przebiegała u nas.Etap I – zarażenieGdzie nastąpiło? Bóg jeden raczy wiedzieć. Jednakże (a jakże!) mam swoje podejrzenie, a jest nimi... przychodnia. Dzień przed pierwszymi objawami podreptaliśmy karnie na tzw. „zdrowe”, coby wykonać bilans dwulatka. No i masz babo placek. Objawy – początekPoczątek wyglądał na grypę. Zwykłą grypę. Lekki katar. Stan podgorączkowy, który w 3 godziny dobił do 39,5 st. C. Rozbicie, osłabienie, senność oraz potworny ból głowy (dziecko płakało i wołało, że boli go głowa). W I dniu wymioty pojawiły się tylko raz, co podciągałam pod ból głowy. Ponadto nasilił się katar. Nieustanne skarżenie się na ból głowy.Nadmienię, że w momencie pojawienia się choroby odseparowaliśmy od siebie dzieci. Myliśmy też ręce i dezynfekowaliśmy.Dzień IIZłe samopoczucie utrzymane. Temperatura ustabilizowała na poziomie 38,5 st. Ciągły ból głowy. Brak wymiotów. Brak biegunki. Poszliśmy do lekarza. Usłyszeliśmy diagnozę: grypa. Do 5 dni miało minąć.Kolejne dniW 3 dobie choroby pojawiły się wymioty, które na początku występowały tylko po podaniu syropów. Potem przeszły w stan permamentny po każdej próbie podania jakiegokolwiek płynu. Dziecko coraz bardziej osłabione. Senne. Oczywiście staraliśmy się je nawadniać płynem nawadniającym (nawet udało się nam go podać; przy czym był to niemiecki Electrolans – dobry w smaku). Wydawało nam się, że przełamaliśmy chorobę. Pojawił się apetyt, a zjedzona zupa utrzymała się w brzuszku. Jednakże był to próżny optymizm. Wymioty powróciły. Finalnie pojechaliśmy z dzieckiem do szpitala.Szpital2 doby. 3 kroplówki. Na sam koniec pojawiło się rozwolnienie (nawet nie biegunka, tylko bardzo luźne wodniste stolce). Dzięki nawodnieniu stan zdrowia dziecka szybko się poprawił.Jak poznać, że dziecko jest odwodnione?W internecie jest dużo na ten temat. Moje 3 grosze. Gałki oczne się zapadają. Widać wokół oczu szare obwódki.Dziecko jest słabe. Jedyne co chce robić to spać.Chętnie pije, albo wykazuje ochotę do picia, choć wymiotowanie na tyle je męczy, że rezygnuje nawet z próby przyjęcie jakiegokolwiek płynu.Mało albo prawie w ogóle nie sika.Po tej chorobie widzę, że w domu praktycznie nie da się bezpiecznie nawodnić dziecka. Gdybym mogła się cofnąć w czasie, pojechalibyśmy z Małym kilkanaście godzin wcześniej do szpitala.Rotawirusy są okropne.

Czy istnieje eko myślenie?

MINI-MINI

Czy istnieje eko myślenie?

Zakupy w sklepie eko

MINI-MINI

Zakupy w sklepie eko

Szanować dziecko

MINI-MINI

Szanować dziecko

  Mniejsze. Fizycznie i wiekowo. Niedoświadczone. Nie mające dostatecznie rozwiniętych umiejętności wyrażenia wszystkiego werbalnie. Zależne. Potrzebujące wsparcia. Nieustannie. Dzieci.W różowej poświacie...Czasem jest bajkowo. Uśmiechnięte, przybiegają, żeby dać buziaka na „dzień dobry”. Grzecznie robią „papa” i pytają czy mogą zjeść jabłko przed kolacją. Kochane. Rozkosznie wołają „ojej”, gdy czekolada spadnie im na bluzkę, a zabawki przed spaniem chowają na półkę i do szuflady. Zasypiają wcześnie, wstają późno, ale nie na tyle by spóźnić się do szkoły. Jedzą surówki i warzywa, a w sklepie nie wskazują paluszkiem na słodycze. Z chęcią słuchają opowiadanych bajek, i same przepięknie literują alfabet.Jak w bajce.Dzieci.Mają czasem duże potrzeby.Wołają „nie” wcześniej niż padnie pytanie. Płaczą, gdy odmówić im otwierania rozgrzanego piekarnika. Histerycznie krzyczą, gdy na stopach zobaczą niewłaściwe skarpetki. Nie śpią, gdy pora na to. Nie zasypiają, mimo kołysanek, bajek, tulenia, lulania i mleczka przed snem. Zasypiają, kiedy zbliża się moment wyjścia z domu. Uciekają, gdy czas na mycie zębów. Na mrozie zdejmują czapki. Tuż przed jedzeniem gmerają w doniczce. Kładą się na podłodze, gdy coś nie po ich myśli.Dzieci – kształtują swój charakter.A rodzic...Niezależnie od zachowania, czy to tzw. grzecznego, czy trudnego, dziecko zasługuje na szacunek. Zarówno jego uśmiech, jak i płacz, radość i bunt – to emocje kształtujące osobowość. Emocje, które się na nią składają. Niezależnie czy postrzegamy je pozytywnie, czy nie – dziecko takie wymaga od nas i na pewno zasługuje na dobroć i miłość..Bo łatwo uśmiechać się do pięknej czerwonej róży. Trudniej, gdy nadziejemy się na jej kolec. Czasem boli. Ale to minie, a róża pozostanie. Piękna i warta wszystkiego.

Sztućce dla dzieci

MINI-MINI

Sztućce dla dzieci

Kiedy mój starszy synek zaczął jeść sam? Pamięć zawodna, a wspomnienia się zacierają. W okolicach 1,5 roku? Może wcześniej. Najpierw nieco nieporadnie, potem coraz zgrabniej. Najpierw tylko łyżeczką, potem i widelcem, by pewnego dnia poprosić o nóż. Dziecko naśladuje. Wszystko.Jak zapewne w każdym rodzicielskim domu, kuchenna szuflada wypełniła się kolorowymi, plastikowymi sztućcami. Małe łyżeczki na małą buzię. W kolorach tęczy. Do nich szybciutko dołączyły widelczyki, z wygiętą rączką, coby małej łapce łatwiej było manewrować do buzi. Oczywiście – z zaokrąglonymi ząbkami, coby małemu smakoszowi krzywdy nie zrobić.No i nóż. Też plastikowy. Jeden jedyny. Samotny. Tępy, nic nie tnący, taki co najwyżej do smarowania masła. I to bardzo roztopionego. Co tu dużo ukrywać.I wszystko fajnie, ale dziecko rośnie. Wraz z nim – rośnie jego buzia i potrzeby operowania sztućcami. Małe łyżeczki, są ciuteńkę małe. Ile się trzeba nawiosłować, aby całą zupę z talerza zjeść, to wie każdy.Widelce, zbyt tępe. Nic nie da się na nie nabić, i czasem mam wrażenie, że przy jedzeniu bardziej przeszkadzają, niż pomagają.No i nóż. Dziecko przymierza się do cięcia zbyt dużego kawałka i... Lipa. Nic z tego nie wychodzi.I ja się pytam: czy są jakieś sztućce przejściowe między tymi początkowymi, a tymi dla dorosłych?W końcu – czas by dziecko uczyć operować nożem i widelcem. Przydałoby się mieć takie, które do czegoś posłużą, a nie tylko się prezentują w szufladzie.Szukam, szukam, szukam.Śliczne zestawy sztućców znalazłam na: http://trendliving.pl/ Wysoka półka. Bardzo wysoka – popatrzcie na ceny. Śliczne są – to fakt. W końcu – designerskie. Na zdjęciach wydają się być też bardziej użyteczne, niż to co posiadam w domu. No, ale koszt!No i rozglądam się dalej za wymarzonymi sztućcami. Z plastikowych łyżeczek zrezygnowałam na rzecz metalowych – do herbaty. Mam ich w szufladzie „całą zgraję”. Ale co z widelcami? Niby mogę użyć deserowych. Wiem jednak jak Mały macha rękami w czasie jedzenia. Niejednokrotnie zbyt blisko oczu. Umarłabym na zawał.A nóż? Satysfakcjonujący dla dziecka, a na tyle bezpieczny, że jego użycie nie przyprawiłoby mnie o wylew przy każdym posiłku?Szukam, szukam. Może coś polecacie?

Łyżeczkowanie po porodzie

MINI-MINI

Łyżeczkowanie po porodzie

UWAGA: post z cyklu tematów, który dla niektórych w odbiorze może być nieprzyjemny. Dużo tu krwi, wydzielin i samopoczucia kobiety . Jak nie interesuje, jak się brzydzi – to niech nie czyta! 6 tygodni po porodzie minęło. Koniec połogu, a ja trafiłam do szpitala. Powód? Przedłużające się krwawienie. Krwawienie, które powinno było już ustąpić.Wybierasz się do szpitala? Zapamiętaj sobie!Człowiek zestresowany może o różnych rzeczach zapomnieć. Tak miałam ja, dlatego ku pamięci i przestrodze – zapisuję:Coś się dzieje po porodzie? Idź do szpitala, w którym urodziłaś.Oczywiste? Dla mnie nie było. No dobra – może intuicyjnie to wiedziałam, ale nie było to takie pewne. Zgłosiłam się do innego szpitala na SOR, niż ten w którym rodziłam (do szpitala, który mam bliżej). Tam mnie poinformowano, że powinnam była udać się do miejsca porodu. OKEJ. Jeżeli taka jest zasada to proszę lekarzy o głośne instruowanie o tym pacjentek przy wypisie. A najlepiej pisemną notatkę na karcie wypisu.Zawsze noś przy sobie wynik badania GRUPY KRWI.Może Ci to uratować życie. A na pewno czas. Ja takowego badania nie miałam i trza było mężowi wracać się po wynik do domu. Nikt mi na słowo nie uwierzy, jaką mam grupę. Może tatuaże załatwiłyby sprawę? Albo zakodowanie w dowodzie?Do 28 dnia życia noworodka – kobieta przyjmowana jest do szpitala razem z dzieckiem.To się dowiedziałam! Rzecz w tym, że dziecko jest wtedy „uzależnione od żywiciela”. 6 tygodniowe już nie jest. Ha! Ciekawe co z kilkumiesięcznymi niemowlakami, które jedzą tylko mleko, i to prosto z piersi, bo nie potrafią z butelki. Te uzależnione nie są?I jaka moja historia?6 tygodni po porodzie zgłosiłam się na wspomniany SOR. Z przedłużającym się, dziwnie żywo czerwonym krwawieniem. Tam po USG dowiedziałam się, że endometrium wygląda nieciekawie i nadaje się do łyżeczkowania. Na oddział mnie nie przyjmą – bo nie ma miejsc. Mam się zgłosić, w trybie pilnym, do szpitala gdzie rodziłam.Tak też zrobiłam.Wyznaczono mi termin na zabieg. I faktycznie go wykonano. Podobno poporodowych resztek było całkiem sporo. Mam nadzieję, że będzie już lepiej. Co do samego łyżeczkowania...Zabieg łyżeczkowaniaZabieg trwa 15 minut. Dosłownie. Wykonywany jest w znieczuleniu ogólnym, dlatego trzeba być na czczo. Przed wykonaniem zabiegu potrzebne są wyniki badań: grupy krwi, morfologii , koagulologii (wykonano w szpitalu).Po zabiegu przez 2 godziny kazano mi leżeć. W tym czasie nie mogłam też karmić dziecka. Dość szybko doszłam do siebie po znieczuleniu. Nic mnie nie bolało.Wypisano mnie do domu z antybiotykiem.W szpitalu przebywałam dobę.Mam nadzieję, że będzie już lepiej. Pozdrawiam cieplutko, i pamiętajcie o ml-EKO!

MINI-MINI

ML-EKO! Czyli nowa szata bloga

Witajcie!W życiu potrzebne są zmiany. Constans choć niejednokrotnie pożądany, na dłuższą metę się nudzi. Kobiety rozumieją to szczególnie. Jak często chcemy coś zmienić we własnym wyglądzie, odświeżyć szafę, założyć na nogi nowe buty?Zmian potrzebuję i ja.Blog to moje małe miejsce w sieci. Od dłuższego czasu nosiłam się z chęcią zmiany. Obiecałam sobie, że 2015 r to będzie czas dopinania projektów i realizacji wyznaczonych celów... TADAAM! Zmiany na blogu ruszyły.Przede wszystkim nie likwiduję bloga, mimo że czasem taka ochota się pojawia. Nie stwierdzę nic nowego, ale wypowiem: piszę dla siebie. Pisanie to jest moje hobby, a pisanie o macierzyństwie i dzieciach staje się de facto hobbym podwójnym. Nie ukrywam, że to właśnie blog, po urodzeniu pierwszego dziecka podtrzymał mnie na duchu. Bo za blogiem idą czytelnicy, a wśród nich – wiele dziewczyn w podobnej jak ja sytuacji, wiele osób pozytywnie zakręconych, z którymi rozmowa (czy też rozmowa pisana) to prawdziwa przyjemność. Szereg osób podtrzymujących na duchu, dających owego „kopa” i rzucających jasne światło na czasem zbyt ciemne uroki macierzyństwa.Ale jak mówię – blog jest dla mnie. Wracam niejednokrotnie do dawnych postów, aby zobaczyć jak było kiedyś, porównać jak jest teraz.A że blog niesie ze sobą profity? Skromne, czasem – raczej rzadko niesie, to fakt, ale traktuję to w formie prezentu, miłego upominku, a nie celu samego w sobie.Po prostu – blog to fun. Mój fun. I nawet majaczący na horyzoncie hejterzy tego nie zmienią.www.ml-EKO.plNowa nazwa – nowa domena. Czemu ML-EKO? Bo faktycznie Mama Lubi EKO. EKO i to, co naturalne. I w tę stronę ewoluujemy.Zachęcam do czytania!Pozdrawiam ciepło, a tymczasem i ja i Ty bądźmy codziennie ml-EKO-logiczni!

Mój top 5 internetowych inspiracji

MINI-MINI

Mój top 5 internetowych inspiracji

Czy świat nowonarodzonego dziecka kręci się wokół brzuszka?

MINI-MINI

Czy świat nowonarodzonego dziecka kręci się wokół brzuszka?

Mama dwójki

MINI-MINI

Mama dwójki

Zachustowani

MINI-MINI

Zachustowani

Choinkowo-prezentowe dylematy

MINI-MINI

Choinkowo-prezentowe dylematy

Dom narodzin w Szpitalu Rydygiera w Krakowie

MINI-MINI

Dom narodzin w Szpitalu Rydygiera w Krakowie

Rodzeństwo

MINI-MINI

Rodzeństwo

Piękny poród

MINI-MINI

Piękny poród

Na Mini-Mini Blog: konkurs – z jesienną aurą w tle

MINI-MINI

Na Mini-Mini Blog: konkurs – z jesienną aurą w tle

Zasypianie u dwulatka

MINI-MINI

Zasypianie u dwulatka

Szary poniedziałek – na 7 dni przed terminem

MINI-MINI

Szary poniedziałek – na 7 dni przed terminem

Ciąża „przy okazji”

MINI-MINI

Ciąża „przy okazji”

Tata bohater

MINI-MINI

Tata bohater

Dziecko w szpitalu

MINI-MINI

Dziecko w szpitalu

  Dzieci nie powinny chorować. Małe, bezbronne, zagubione, płaczące... Milczałam. Milczałam, bo ciężko było mi zebrać się, aby pisać o tym, co przeszliśmy. Minęło chwilę czasu i już teraz, nieco spokojniejsza (ale bynajmniej nie spokojna) opowiem Wam o tym.Dwa tygodnie temu Mały dostał rano gorączki. Nieprzesadnie wysokiej, ale jednak. Zbijaliśmy ją ibuprofenem, ale wracała. Innych objawów nie zanotowaliśmy. Po południu poszliśmy z dzieckiem na dyżur lekarski (to była sobota). Zdiagnozowano anginę. Mały dostał antybiotyk. Zaczęliśmy leczenie...… bez rezultatu. Wiem, że antybiotyk potrzebuje niekiedy czasu by przynieść poprawę. Ale tu po jednym, drugim dniu widziałam tylko pogorszenie. Gorączka wracała. Mały coraz mniej jadł. Bardzo się męczył kiedy spał. Na trzeci dzień poszliśmy do lekarza do POZ'u...… który skierował nas do szpitala. Powód? Według lekarki dziecko miało objawy mocno wskazujące na mononukleozę (inny kolor nalotów na migdałkach, nieustępująca gorączka). Była godzina 17:30. Natychmiast pojechaliśmy do wskazanego w skierowaniu szpitala......na oddział zakaźny. Mały był nieco oszołomiony. Badania, zaglądanie do gardła, badanie brzuszka.Został przyjęty z podejrzeniem mononukleozy. Szare naloty na ogromnych migdałkach, powiększona wątroba. Założono mu wenflon (myślałam, że serce mi pęknie, gdy słyszałam ten płacz), pobrano krew i natychmiast podano steryd (aby zmniejszyć obrzęk utrudniający oddychanie). Poszliśmy na rentgen płuc. Mały ciągle płakał...Wskazana została nam izolatka. Uspokajaliśmy Małego, ogarnialiśmy sytuację. Ja przełykałam łzy. Tysiące pytań: jak, co będzie, co nas czeka., poczucie winy, a u mnie świadomość, że oddział zakaźny to ostatnie miejsce, gdzie powinna przebywać kobieta w 8 miesiącu ciąży.Z Małym został Tata (mój bohater). Ja pojawiłam się na oddziale jeszcze jeden raz, ale zostałam upomniana, aby się tam nie pokazywać (jak usłyszałam listę chorób, które mają dzieci na oddziale, no cóż, mina zrzedła mi jeszcze bardziej (chociaż nie wiem, czy bardziej mogła).TydzieńTo był ciężki i trudny tydzień. Dla Małego, który został umiejscowiony w dziwnych dla siebie warunkach, z ciągłymi badaniami, małą przestrzenią i co tu dużo gadać nudą. Dla mojego ŻP, który mężnie i dzielnie przejął 100% opiekę nad dzieckiem. Dla mnie – bo jako mama, czułam się podle z ogromnymi wyrzutami sumienia, siedząc w domu i nie mogąc przytulić swojego chorego synka. Jednak odpowiedzialność za drugie dziecko trzymała mnie w ryzach.DomPo tygodniu Mały został wypisany do domu. Diagnoza? Zapalenie płuc, posocznica i mononukleoza... Ile chorób mogło spać na to małe ciałko?Teraz siedzimy w domu. Tydzień bez wychodzenia na pole. Kolejny tydzień bez przesadnego kontaktu z innymi. A co dalej? Oby zdrowie. I tylko zdrowie.