ALE MAMO!

I po świętach

Nieco inaczej obchodziliśmy w tym roku święta, bo tym razem Kluska stwierdziła, że palma z ozdobami nie ma magii i trza było wykombinować zielone drzewko. Zastanawiałam się między sztuczną a w doniczce. Wybrałam tę ostatnią, bo w piwnicy brakuje już miejsca, a doniczkową jest nikła szansa ukorzenić na nowo w większej donicy z nową ziemią, a potem wysadzić na podwórku. Może się uda.Co do reszty, miałam wielki plan choinkę ubrać ozdobami wspólnie robionymi z dzieckiem. Częściowo się udało, to znaczy np. narysowałyśmy skrzata i potem go robiłam wg projektu kolorystycznego Kluski. Łatwiejsze ozdoby pomagała mi kleić i wycinać. W międzyczasie przypomniał mi się genialny patent na szybki łańcuch z krepiny, tj. obcinanie jej końców grubości 0,7cm i oplecenie nim drzewka. Roboty minuta, a efekt moim zdaniem bardzo fajny.Nie robiłyśmy nic ambitnego, bo chodziło o frajdę, a nie efekt. Zresztą nadal coś tam czasem powycinamy i dorzucimy, na zdjęciach jest tylko ułamek, bo ciemno i mi fotki nie wychodzą. Dużo ich nie było, bo Klusię ma cierpliwości niewiele i łatwo się wkurza. Więc trzeba było na raty i szybko.Co jeszcze. Trochę ostatnio chorowaliśmy. Na tyle porządnie, że Kluska niestety skończyła na antybiotyku. Wiele nocy z gorączką i postępujące zapalenie oskrzeli. Może ciut na wyrost, ale groziły nam święta w szpitalu, więc wolałam tak. Czasem trzeba. Zadziałał błyskawicznie i do świąt młodzież była zdrowa. Niestety zaraziła wujka, babcię i na koniec mnie, więc nieco umieraliśmy na gardło. Mnie się chyba udało ominąć oskrzela, babci i wujkowi niekoniecznie. Paskudna bakteria i paskudna pogoda. Najlepiej nie wyściubiać nosa za drzwi. Ale że ostatnio biorę udział w akcji liczenia choinek z lampkami na wycieczkach rowerowych, to dość często wychodzę pojeździć nocą. Co oznacza czasem jazdę w strugach deszczu. Ale mam nową, dobrą lampkę, więc nie narzekam.A od jutra powrót do normalnego kieratu, Kluska do przedszkola (ciekawe ile tym razem pochodzi), ja do pracy i jakoś trzeba dotrwać do końca roku. ;)

ALE MAMO!

Dziecko podczas śnieżycy na rowerze

Jeśli pewnego grudniowego poranka, gdy wokół będzie biało, a z nieba prószyć będą małe gwiazdki, zobaczycie mamę z dzieckiem w foteliku, nie padnijcie na zawał. W wielu krajach to zupełnie normalne i nikt z tego powodu nie umiera.Co robi dziecko jadąc w foteliku podczas śnieżycy? Je bułę. :)A potem włazi do przedszkola tak samo jak inne dzieci, żadna różnica. Nikt nie umarł, wcale nie było ślisko, już chodniki były w gorszym stanie niż posypana solą jezdnia. Przejechałyśmy tak jak zwykle, bez większych przeszkód, bocznymi uliczkami z małym natężeniem ruchu. Nawet nie było bardzo zimno (bywało gorzej w tym roku z racji wiatru). Można? Można!

ALE MAMO!

Wyjazdy, wyjazdy

Ostatnio Kluska jak co roku dogrzała się na ciepłym, afrykańskim lądzie, toteż wrzucę tu parę plażowych fotek. Przy okazji przypomniało mi się, że nie wrzucałam relacji z wrześniowej wycieczki do Disneylandu. Atrakcji co niemiara, ale na zdjęciach słabo widać. Grunt, że jakaś pamiątka jest.Kluska po wyjazdach robi się jakaś taka doroślejsza, ale przez to zaczyna się też wymądrzać. Bywa nawet specjalnie niegrzeczna, chyba testuje nasze granice, ale sromotnie przegrywa, bo nie dajemy się sprowokować i raczej trujemy, że powinno się postępować inaczej. W efekcie to jej jest przykro i się obraża.Coraz częściej twierdzi, że jest "mądla i dolosła". I że "nie lubi taty" i że ma iść on "do swojego pokoju". To nie miało być jakoś na odwrót?No dobra, to może chronologicznie jesień. Wrześniowy wyjazd do Myszki Miki.Księżniczka Alisa AnnaI inne takieA tu Egipt, hotel po środku pustyni daleko od niebezpieczeństw. Klu wróciła przeszczęśliwa, lekko śniada i nawet w przedszkolu po powrocie się jej podobało. Stęskniła się chyba za starą ferajną z grupy, choć na wyjeździe koleżanek nie brakowało. ;)

ALE MAMO!

Nowy rower dla czterolatki

Wiem, wiem, miałam kupić dopiero w przyszłym roku. Ale tak mi dziecko jęczało, tak marudziło, że w końcu się złamałam. Na jesieni lecą promocje i obniżki po sklepach rowerowych, to nawet w rozsądnej cenie (Mexler, 16 "). Choć też po tej cenie nie ma co się spodziewać nie wiadomo jakiej jakości, przedni hamulec tata Kluski zdemontował po kilku nieudanych próbach jego regulacji. Lepiej brak niż byle jak. Toteż młodzież uczy się hamować pedałami, stare dobre torpedo rządzi.Co prawda Klusię zażyczyło sobie czerwony, a mamusia jak to mamusia, wybrała coś podług swego gustu, ale trzeba przyznać, że strzał w dziesiątkę. Bardziej słodkiego nie widziałam nigdy i Kluska też tak twierdzi. Wystarczy jej pokazać rower, a z marszu leci do drzwi, choć wcześniej twierdziła, że jest "zmęciona, nogi bolą i cie spać".Początkowo chciałam ją od razu wbijać na dwa kółka, ale że rower jest ciut na wyrost i ciężki, nijak nie może złapać pionu. Po kilku dniach łażenia z nią z samym kijem dostałam prikaz od taty Kluski, że mam zamontować kółka boczne. No dobraaa, z wielką niechęcią, ale trudno. W przyszłym roku planuję znów odkręcić i spróbować ponownie normalną jazdę. Kiedyś trzeba. Mam nadzieję, że młoda nie powtórzy wyczynu mamusi i nie zacznie jeździć na dwóch kółkach dopiero w podstawówce (i to nie w pierwszej klasie, strasznie mi nie szło).Poza tym wykańczamy jesienne przeziębienie, a raczej przedszkolnego bakcyla, po którym ma się paskudnego gluta i czasem gardło boli. O i takie objawy, więc z rana odkasłać i do przodu. A fe. Przez to Kluska do przedszkola chodzi w kratkę i nie ma się kiedy przyzwyczaić. Może w październiku będzie lepiej.We wrześniu był też Dzień bez samochodu - dzięki darmowym przejazdom kolejowym dotarliśmy na plac zabaw do Skierniewic. On jest trochę dla starszych dzieci, ale ujdzie. Przy okazji Klusce przypomniało się, że chce pojechać pociągiem piętrusem i w ten piątek się jej udało, specjalnie zapolowaliśmy na konkretny skład. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, toaleta jest na jednym końcu wagonu, na poziomie pośrednim, przy schodach oraz w rejonie gdzie może siedzieć osoba niepełnosprawna. Piętrusy są o tyle śmieszne, że prócz lokomotywy mają jeszcze wagon sterowniczy, który jej każe jechać. Dlatego pociąg nie musi zawracać i może kursować jak metro. Maszynista w jednym kierunku jedzie w lokomotywie, a w przeciwnym w wagonie sterowniczym, a lokomotywa pociąg pcha, zamiast ciągnąć.No i kasztany, kasztany, kasztany, mamy ich znów w domu tony i robimy koniki, bo Kluska kucyponki nazywa konikami. Musi być dzidziuś konik, mama konik, tata konik, babcia konik, wujek konik, drugi wujek konik... aaaaCały czas mam niedosyt, chciałabym pojechać w jakieś fajne miejsce, ale te ciągłe katary, losowo wpadające zlecenia i życie na wariata mi to strasznie utrudniają. A podobno jak się zostaje rodzicem, to się łatwiej zorganizować. Cuś nam nie wychodzi. ;)

Pierwsze dni w nowym przedszkolu

ALE MAMO!

Pierwsze dni w nowym przedszkolu

Od września Kluska chodzi do przedszkola. Chodzi jest raczej sformułowaniem na wyrost, ponieważ już pierwszego września złapała brzydkiego gila, to się złamałam i zostawiłam w domu. Poszła od poniedziałku na kilka dni i... wypadł wyjazd do Disneylandu zaplanowany rok wcześniej. Jak wróciła, poszła w piątek. No i tyle łażenia. Teraz ma szansę pochodzić dłużej, bo następny wyjazd dopiero na przełomie października i listopada.Do przedszkola oczywiście jeździmy rowerowo i planujemy tak cały rok, bez przerwy na zimę.Jak młodzież znosi pobyt? Różnie. Z naciskiem na "nigdzie nie idę". Główną przyczyną jest zbyt wczesna pobudka, dostarczyć na śniadanie muszę ją do 8.30. I tu się pojawia problem, bo to oznacza pobudkę nieco przed ósmą. Godzinę wcześniej niż zwykle z brakiem czasu na rozcmokanie. Toteż Kluska jest w złym humorze, żąda a to smoczka, a to wafelka, a to w ogóle "nie cie iiiiiść" i koniec. Wyrodna mama jest odporna na ten teatr i zawozi dziecko na miejsce, a potem odstawia do sali po przebraniu w szatni. A po wyjściu z przedszkola robi wielkie "ufff, z głowy".Efekty? Jest coraz lepiej, choć trudno powiedzieć, na ile na stałe, a na ile jeszcze się nie znudziło. Grupa na zmianę choruje, więc z 23 dzieci na sali jest niewiele ponad połowa, co wiele ułatwia. Odbieram młodą między 14 a 15 po podwieczorku. Mogę trzymać ją tam do 17, ale póki co nie ma takiej potrzeby. 5 godzin mi w zupełności wystarcza, by obrobić się ze zleceniami i nawet przeczytać internet. Dla młodej to akurat by zjeść 3 posiłki i pobiegać na niedużym placu zabaw.Integruje się średnio, jest cicha i wycofana. Olewa panią doskonale, jeśli chodzi o zajęcia z podręcznika (a to mi nowina), ale za to nie ma większych problemów z toaletą, czego bałam się najbardziej. Na pewno z dnia na dzień staje się bardziej samodzielna i ładniej mówi (coraz lepiej odmienia przez przypadki i używa prawidłowo czasu teraźniejszego, przyszłego i przeszłego w prostych formach).Z przedszkola odwożę ją jednak nieco wyczerpaną nadmiarem bodźców. Jest senna i widać, że z przyjemnością bawi się po swojemu nie uprzykrzając nam życia. Nie licząc "mama nie uciekaj, pocitaj", ale to akurat nie jest problem. Grunt, że nie każe nam już tańczyć, śpiewać i skakać po całym domu. :)Chyba pora zacząć palić kadzidełka w intencji jej "niechorowania". Albo chorowania na pół gwizdka bez zarażania mamy, bo ja niestety umieram mając katar i stan podgorączkowy. ;)Przedszkole Kluski jest samo w sobie bardzo ciekawe. Chodzą do niego dzieci od 140 lat. Dokładnie czytacie, grubo ponad setkę! Było przewidziane na 1500 dzieci (ochronka fabryczna), na początku chodziło doń trochę ponad tysiąc. Do tej pory nie wiem, jak one się tam mieściły. Teraz chodzi niecałe 300 i ledwo się mieszczą. Ogromny moloch, ale w środku się tego nie czuje. Niewielkie, kameralne sale z prostymi szafkami i niewielką ilością zabawek.Sympatyczne panie, które są cierpliwe i przemiłe. Wyposażenie szatni pamięta mroki PRLu, co trochę dodaje uroku zważywszy, że być może ten i ów tatuś lub mamusia wieszali na tym samym kołku swoje worki z ubraniami. Bo dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie to chyba mieli starsze i się nie zachowały. ;)

ALE MAMO!

Klub czytelniczy panny Kluski

Okołoprzedszkolne zawirowania pochłonęły nas na tyle, że umilkliśmy blogowo. Warto jednak opisać końcówkę wakacji. Kluska polubiła zabawę w czytanie na tyle, że zaczęła wozić swoje książeczki na plac zabaw i "częstować" kolegów.I tak odbywały się sesje w altankach.Póki co nie potrafię polecić konkretnych lektur dla czterolatka. Każde dziecko jest inne i woli inne rzeczy. Klu weszła w fazę kucyponków i nie ma lepszego prezentu, jak książeczka za 5zł z kiosku z ich przygodami i małą figurką. Inne książki też lubi, np. bajkę o Smoku Wawelskim, która kosztowała mnie całe 2zł. Albo inne klasyki typu bajka Brzechwy o grzybach.O tę: LINKJak tylko kupię nową drukarkę (stara wyzionęła ducha po 6 latach), chyba zacznę zbierać takie wiersze i osobo domalowywać ilustracje. Kluska lubi domalowywać różne rzeczy do obrazków i trochę mi szkoda na to przeznaczać droższe lektury.Nadal też pozostajemy fanem Świerszczyka. Mamy ich tonę i zawsze się jakiś przyda jako czytanka oraz miejsce do rozwiązywania łamigłówek. Kluska najbardziej kocha labirynty.Całkiem nieźle sprawdzają się też książeczki z ruchomymi elementami, czyli takie, w których można wyjmować tekturowe kawałki.W książkach mamy straszliwy bałagan, ciągle jakichś szukamy, ale co tam. Frajda jest.O pierwszych dniach w przedszkolu napiszę następnym razem.

ALE MAMO!

Sport to zdrowie

Miliony kibiców zasiadają przed ekranami telewizorów i ekranów komputerów, by oglądać, jak inni się męczą. To nie dla nas. My ćwiczymy naprawdę. To znaczy... yyy... nie mamy wyjścia. Dziecię odkryło, że na ścieżce zdrowia, na tablicach, są przykłady ćwiczeń. Więc musimy wszystkie przetestować.Stacji jest dziewięć, ale tym razem dobiliśmy do siedmiu. W zeszłym roku je zwiedzaliśmy, ale nie aż tak dokładnie. Tym razem wybraliśmy się wcześniej, ale i tak spędziliśmy kilka godzin. Świetna zabawa dla całej rodziny, ale trzeba mieć kondycję.Na co dzień z tatą Kluski sportu nie uprawiamy, jakoś nas nie ciągnie. Bieganie za Kluską i wycieczki rowerowe nam w zupełności wystarczają. Ale raz na jakiś czas, nie ma sprawy.Zresztą okoliczności przyrody są wielce przyjazne, więc nie ma co marudzić. No i oglądanie radości na buzi swego dziecka - bezcenne. Bardzo polecam. :)A poniżej ulubiona stacja Kluski - siódma.

Sierpniowe wyzwania

ALE MAMO!

Sierpniowe wyzwania

Mam w domu czteroletnie dziecko.

ALE MAMO!

Mam w domu czteroletnie dziecko.

Na jagody

ALE MAMO!

Na jagody

Sensoryka naturalna, czyli zabawa w błocie i kałuży.

ALE MAMO!

Sensoryka naturalna, czyli zabawa w błocie i kałuży.

Coverover znów się przydaje

ALE MAMO!

Coverover znów się przydaje

Przepis na broń biologiczną

ALE MAMO!

Przepis na broń biologiczną

W rozjazdach

ALE MAMO!

W rozjazdach

Mały skarb w lesie, czyli geocaching z dzieckiem

ALE MAMO!

Mały skarb w lesie, czyli geocaching z dzieckiem

Postanowiliśmy zrobić rodzinnie quiz biedronkowy taty Kluski. Pierwszy etap wymagał nieco wspinaczki, do finału trzeba było dotrzeć przez strumień. Klusce się tak spodobało, że musiałam przeprowadzić ją kilka razy tam i z powrotem. Taka zabawa!No i na koniec szukanie skarbu i oglądanie fantów. Nie, nie możesz zabrać skarbu, żeby pokazać babci. Buuaaaa! No dobra, ale tylko na chwilę. Kurczę, trzeba wymyślić jakiś patent, żeby skarby lądowały znów w kryjówce. Albo robić brzydsze pojemniki. ;)Drugi punkt wycieczki to piknik na polance. Kawusia, te sprawy. Ale zaraz, co tam w tle widać? Dom! Domek łan, tu , tsi, oj, aj, sześ, sie! No oczywiście, domek siedmiu krasnolutków. I leci taki mały Gapcio na spotkanie. Widać, że zeszłego wieczoru oglądała królewnę Śnieżkę? Śnieżką być nie chce, chce być Gapciem. Nawet ją rozumiem, kto by w królewskiej kiecce wytrzymał cały dzień. I jeszcze starucha wciska zatrute jabłka. ;)Hej ho! Hej ho!Chyba złamaliśmy jakieś przepisy. ;)I tak góra dół kilka razy...Rzecz jasna bez gotowania zupy z błota się nie obeszło. Gdyby ktoś był ciekaw sukienki, to nie dostanie jej w sklepie. Uszyta z jerseyu kupionego na grupie i starego t-shirta tatusia. Koszt - 10zł + robocizna mamusi. :)Szycie idzie mi coraz lepiej, młoda ma już trzy sukienki i parę spodni, których nie wstyd zakładać, tylko nie ma za dużo zdjęć. Na pewno wychodzi taniej niż kupowanie nowych w sklepie. Z sukienek zeszłorocznych poza paroma wyjątkami po prostu dziecko wyrosło.

Przepis na wycieczkę idealną

ALE MAMO!

Przepis na wycieczkę idealną

Nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie. Pracuję w branży, gdzie człowiek z niczym nie nadąża i ustala ostateczną wersję z wieloma osobami często tylko po to, by upewnić się, że nie zrobił głupiego błędu, bo nie doczytał szóstej poprawki do drugiej wersji danego przepisu. Toczę żywot mało przeciętny, mam nietypowe gusta, smakują mi dziwne rzeczy i nie lubię łączyć smaków. Na dodatek ma dwie lewe ręce do wszystkiego. Zawsze niedokładnie, zawsze coś pomylę, zawsze improwizuję, by jednak było dobrze.Jedyne, co mi w życiu wychodzi, to wycieczki. No dobra, zanim nauczyliśmy się organizować wycieczki z małym dzieckiem, musieliśmy z tatą Kluski nabrać nieco wprawy. Trzeba myśleć trochę na zapas. Ale poza tym wycieczka to wycieczka i nie ma znaczenia, czy się jedzie z dzieckiem, czy bez. Muszą być spełnione podstawowe warunki.1. Wycieczka musi choć trochę być na łonie natury. Nie mówię, że od razu należy zaszyć się w lesie. Ale pola, łąki, leśne drogi, nieużytki porośnięte zielskiem, wszystko co się zieleni na wiosnę, jest dobre. Pozytywnie wpływa na nastrój i odstresowuje. Człowiek idąc przez pole pokrzyw klnie jak szewc, ale nagle problemy z pracy czy rodzinne niesnaski schodzą na drugi plan. Liczą się te cholerne chaszcze, przez które trzeba przebrnąć!Na rozwałkę najlepsza będzie polana osłonięta od wiatru, np. w rzecznej dolinie lub na skraju gęstego lasu.2. Na wycieczce musi być co najmniej jedna rozwałka. Nie pamiętam, kiedy użyłam tego słowa po raz pierwszy. Na pewno zaraził mnie nim tata Kluski. To slang SKPB, dość niszowy. Wygląda mniej więcej tak. Idą sobie ludzie przez góry. Zrypani na maksa, głodni i brudni. Właśnie przeszli przez głęboki, błotnisty jar i pole porośnięte tarniną. Ktoś rzuca hasłem rozwałka, i wszyscy padają jak dłudzy na ziemię. To znak, że wreszcie można odpocząć, wylizać rany i nareszcie zjeść coś porządnego, to znaczy kanapki, a może i obiad (o ile prowadzący wycieczkę jest fanem obiadów pośrodku dnia, a nie dopiero na wieczór).Dobra rozwałka w systemie wycieczek krótkodystansowych oznacza po prostu piknik. Na pikniku muszą być:a. kawa (normalna lub zbożowa, najlepiej z mlekiem)b. herbatac. kanapki (z serem, dżemem, oliwkami, pomidorem, ogórkiem, ziołami znalezionymi na trasie)d. coś słodkiego (herbatniki, ciasto, jakieś inne słodycze w ilościach nieprzesadnych)e, koc lub pled piknikowy, czasem wystarczy kurtkaBez powyższych składników ani rusz. Rozwałkę czyli piknik można wzbogacić o dodatkowe gadgety, zwłaszcza jeśli jeździmy rowerem i nie musimy ich dźwigać. Są to:f. hamak kilkuosobowyg. piłkih. kubełek z łopatką i foremkami3. Grupa wycieczkowa.To podstawa. Osoby niechętne wycieczkom nazywane są potocznie jako UU - czyli upierdliwy uczestnik. Zwany czasem marudą. UU zawsze jest głodny, zawsze narzeka, że kanapki są nie taki, a zupa za zimna. Nie podoba mu się trasa wycieczki, ani miejsce na rozwałkę. UU to zmora przewodników. Niektórzy UU są legendarni i opowiada się o nich przy wieczornym ognisku.Jeśli chodzi o tryb UU, to owszem, bywam świetnym przykładem. Najbardziej marudzę o rozwałki. Że już przejechaliśmy 10 kilometrów i najwyższa pora. A na rozwałce marudzę, że wieje i że chleb za czerstwy. Tata Kluski ma naprawdę anielską cierpliwość, że to wszystko znosi i podaje wiktuały. Najedzona lavinka to trochę jak najedzona Kluska. Banan na buzi i zero problemów.4. PrzewodnikIm większa grupa, tym bardziej docenia się rolę przewodnika, który często jest skarbnicą wiedzy historycznej i geograficznej. Na największym zadupiu znajdzie jakąś mogiłkę z I wojny światowej lub opuszczone ruiny młyna. Przewodnik wie, gdzie jar jest najmniej błotnisty, gdzie jest sklep z najsmaczniejszymi drożdżówkami, gdzie można nabrać wody ze źródełka i co będzie na kolację.U nas przewodnikiem najczęściej jest tata Kluski, a ja jako prawa ręka podpowiadam w sytuacjach dramatycznych, czyli np. gdy okaże się, że zapomnieliśmy chleba z domu.5. AtrakcjeAtrakcje wycieczkowe zależą od grupy wycieczkowej. W przypadku miłośników natury wybieramy trasę bardziej błotną i odciętą od ruchu samochodowego, w przypadku miłośników historii jeździmy od cmentarza do kościoła, a od kościoła do pałacu. W przypadku miłośników jadła i napoju staramy się zyskać na czasie opowiadając anegdoty, żeby zapomnieli o głodzie.6. PrzygodyCzym byłaby wycieczka bez przygód? Dlatego w planowaniu nie należy zapinać wszystkiego na ostatni guzik. Czasem się czegoś zapomni, czasem trzeba zmienić trasę, czasem coś odkryje się po drodze. Czasem popsuje się rower, czasem zgubi się spodnie suszące się na bagażniku i trzeba się wracać. Czasem ktoś wpadnie do kałuży, czasem ktoś sobie podrze koszulkę o drzewo. Tak ma być. Dzięki przygodom wycieczkę się pamięta.pelerynka CoveroverMam nadzieję, że pomogłam. :)

Daj dziecku brudny patyk

ALE MAMO!

Daj dziecku brudny patyk

Pelerynka rowerowa Coverover - testujemy!

ALE MAMO!

Pelerynka rowerowa Coverover - testujemy!

W Marcu jak w garncu, trochę zimy, trochę zimy.

ALE MAMO!

W Marcu jak w garncu, trochę zimy, trochę zimy.

Do kina na Fistaszki

ALE MAMO!

Do kina na Fistaszki

Pierwsza szóstka

ALE MAMO!

Pierwsza szóstka

Śladówki + sanki

ALE MAMO!

Śladówki + sanki

Nanga Klusek Expedition 2016

ALE MAMO!

Nanga Klusek Expedition 2016

Zima na rowerze

ALE MAMO!

Zima na rowerze

Wakacje w Egipcie

ALE MAMO!

Wakacje w Egipcie

Rodzicielstwo dalekości w praktyce

ALE MAMO!

Rodzicielstwo dalekości w praktyce

Listopad miesiącem przełomów

ALE MAMO!

Listopad miesiącem przełomów

Nie wiem jak to jest w życiu Klusięcia, ale listopad zawsze przynosi jakieś nowiny. To właśnie w listopadzie Klusię raczyło wreszcie zacząć podnosić głowę. O jakieś dwa tygodnie za późno. To w listopadzie rok później Kluska zaczęła więcej gadać niż mama, baba i nje (poszły sylaby dźwiękonasladowcze). To wreszcie w listopadzie tego roku pojawiły się pierwsze nieudolne zdania typu Mama chodź, czy Tata weź, Mama daj. Dokładnie 1 listopada zaczęła ni stąd ni zowąd powtarzać po nas słowa. Długo męczyliśmy się z tym, że gadała, co chciała, a teraz ewidentnie nas naśladuje. W przeciągu dwóch tygodni jej słownictwo dzięki temu zwiększyło się chyba czterokrotnie. Daleko jej do rówieśników, gada powiedzmy jak mniej rozgarnięty dwulatek, ale to wielki sukces i początek dalszej nauki. Sporo tez rozwinęła się społecznie. Na szczęście innym dzieciom jej niedobory rozwojowe zupełnie nie przeszkadzają. Nadrabia gestykulacją i jakoś idzie. Zaczęła chodzić do klubiku na zajęcia integracyjne, może od marca pójdzie na samodzielne zajęcia bez opiekuna na kilka godzin w tygodniu. Nu, zobaczymy czy ją zechcą ;)Pojawiła się też tęsknota. Może dlatego, że ostatnio Kluska żyje na dwa domy i za obydwoma tęskni jednako. Jak tak można mieszkać w dwóch miastach. Trzy dni tu, cztery dni tam. Niby fajnie, bo się pomiędzy jeździ pociągami (czasem dochodzą przygody typu awaria i szybka organizacja z przesiadką do innego), ale mogliby trochę wszyscy posiedzieć razem. Jak jest z nami w domu, to tęskni za wujkiem, jak jest dłużej u wujka z babcią, to tęskni za mamą i tatą. Straszna się przylepa przez to zrobiła ostatnio. A już jak jej nie było z nami ponad tydzień, to nawet nie płakała ujrzawszy mnie na dworcu i nie chciała wracać do Warszawy jak zwykle po weekendzie. ;)Poza tym kupiłam jej zimowy kask. Trafiła się przecena o kilkadziesiąt złotych, to nie zbiedniałam tak strasznie. Starczy do maja na pewno. W zasadzie niewiele się różni od zwykłego łupinowego poza osłonami na uszy. No i rozmiar, weszliśmy w S (53-55). Jest trochę za duży obwodowo, ale Kluska ma na tyle długą czaszkę, że zawsze trzeba jej  kupować na wyrost. Prawdopodobnie stary z brytyjską flagą wiosną już nie będzie pasował. Tak czy siak trafiłam w jej gust wyśmienicie. Z marszu nauczyła się nowego słowa "kaś" i czasem nawet żąda zakładania go do jazdy na rowerku biegowym. Jak to mówią, nie ma złej pogody na rower, jest złe ubranie (pelerynka przeciwdeszczowa nadal się przydaje, choć niebawem trzeba będzie kupić coś większego, kombinezon do jazdy na zimne dni już czeka), zakup futrzastych butów w planach.Kluska nadal jest najważniejszą istotą w domu, padyszach lub inne królewiątko. Mimo naszych z lekka odwrotnych zabiegów i tak cały dom kręci się wokół niej. To tyle jeśli chodzi o światłe ideały wyrodności i rodzicielstwa dalekości (termin, który wymyśliłam po jej urodzeniu w 2012 roku), a rzeczywistość. To ona rozdaje karty, nie ma wątpliwości.A i czy chwaliłam się, że znielubiła telewizję? Że kanały dziecięce są be, a filmy dvd od święta (łażę za nią i namawiam, czy nie chce czegoś obejrzeć).Leciała całymi dniami od rana do nocy i się znudziła. To znaczy u nas w domu, u wujka ma monitor będący jednocześnie telewizorem jak i ekranem komputera, więc korzysta z filmów na jutubie. Efektem ubocznym jest dwujęzyczność. Sporo słów zamiast po polsku, mówi po angielsku. Np. kolory. Mówi dźwiękonaśladowczo yellow, black, red, green, orange, white (filmy edukacyjne dla roczniaków i dwulatków, których w języku polskim nikt nie nagrywa, a w angielskim jest cała masa). Po angielsku tez liczy do dziesięciu, z pominięciem seven (jakiś dźwięk wydaje, ale nie dwusylabowy). Czasem wyłapiemy też inne słowo, np. prosi o apple, a nie o jabłko. No cóż, angielski ma o niebo prostszą wymowę i mniej sylab w słowach, to łatwiej załapać. Skoro poszły do przodu słowa, odpuściliśmy naukę gestów. Mała nadal się nimi posiłkuje, ale pomału chwyta, że mówi się łatwiej niż "miga". Nadal jej literuję niektóre wyrazy z naciskiem na wymowę spółgłosek i oczywiście na każdym kroku chwalę, że prześlicznie mówi i że bardzo lubimy z nią rozmawiać oraz chętnie wykonywać jej rozkazy (to ją bardzo motywuje, hi hi).Druga rzecz, to nareszcie pozwala sobie czytać. Teraz mogę jak inne mamy szpanować czytaniem dziecku do snu. I o poranku, jak mnie zmusi. I o każdej innej porze dnia. Ponieważ to ona wybiera, co mam czytać, a wybrała sobie klasykę czyli wiersze Tuwima, Brzechwy i  Fredry, jeszcze trochę i będę mówić z pamięci "Na Straganie", "Lokomotywę" czy "Słonia Trąbalskiego", o "Ptasim radiu" nie wspomnę. Ratunkeo!

Moje dziecko się brudzi

ALE MAMO!

Moje dziecko się brudzi

Brzmi trochę jak coming out, prawda? Wszystkie dzieci się brudzą, ale nie wszyscy rodzice je... no tego.. czyszczą. Czyszczenie Kluski bywa zajęciem tyleż pasjonującym, co nieskutecznym. A i samochodem w głowę można oberwać. To po co się narażać. Wieczorem i tak się to tałajatajstwo w wannie wymoczy. A co się nie zmyje, to wyschnie i wykruszy. Nie, nie mówimy do Kluski, żeby nie bawiła się brudną ziemią, ani nie siedziała na zimnym piasku, ani nie zjeżdżała po mokrej zjeżdżalni. Jeśli koniecznie chce pochodzić na czworakach w kałuży... to w sumie czemu nie?Ponieważ nadal stoję na stanowisku, że choruje się nie od zimna, a od zarazków, muszę brać pod uwagę, że te zarazki prędzej czy później nas dopadną. Ale dlaczego akurat w piaskownicy? Wszak wiadomo nie od dziś, że najwięcej bakterii i wirusów jest w naszych domach. Zwłaszcza jesienią i zimą. Tak, tak. W klawiaturze komputera, w kuchni, w toalecie, w ubraniu i na naszych dłoniach. Ostatnio bawimy się mikroskopem i znaleźliśmy podejrzane okrągłe żyjątka z nibywypustkami na kawałku zardzewiałej blaszki. Tak naprawdę chcieliśmy obejrzeć fakturę rdzy... a coś bakteriopodobnego trafiło się gratis. Jak porządnie pogrzebać, zawsze się coś znajdzie. W zasadzie wystarczy zakasłać nad szkiełkiem i powiększyć.Czy brudne dziecko jest szczęśliwsze? Trudno powiedzieć. Poczucie ogólnej szczęśliwości podczas przeżywania dzieciństwa to chyba jednak rzadkość. Najczęściej jest to jednak walka z ograniczeniami, z niespodziewanie twardą ścianą, z szorstkim chodnikiem, który nagle uderzył nas w nos, czy żalem za ukochaną zabawką, która jak na złość należy do kogoś innego. Buaaa! Dominuje jednak ciekawość. Po prostu wszystko jest takie nowe!Piasek jest taki piaskowy. Woda taka wodnista. Kosz na śmieci taki... intrygujący. Aż trzeba nad tym pomyśleć.Ciekawe są również interakcje międzygatunkowe. Gołębie i kaczki w parku z Kluską są już chyba po imieniu. Siadają na rowerze, wręcz jedzą z ręki. Oczywiście to także siedlisko bakterii i pasożytów, nie bądźmy naiwni. Tylko no... to ma jakieś takie małe znaczenie chwilowo. Na czymś układ odpornościowy trenować musi. Być może za chwilę czeka go poważniejsze zadanie?Bo i owszem, jakiś wirus się przykleił. A może bakteria. Trzymamy się środków naturalnych, jakaś cebula, napary ziołowe, witamina C pod każdą postacią i czekamy. Albo się dziecię rozchoruje porządnie, albo wyzdrowieje bez ingerencji. Póki co chrypka, ale bez gorączki. Temperatura była raz, ale szybko znikła. Pewnie mała przywlokła zarazę z tak zwanego "dużego skupiska ludzkiego". Czyli centrum handlowego, zajęć sportowych albo pociągu. Póki co trwają modły w temacie "oby nie angina", "oby nie szkarlatyna", "oby nie zapalenie płuc". Węzły chłonne wyczuwalne, ale chyba w rozsądnej wielkości. No nic. Zobaczymy.Na dwór mała wychodzi, ale na krótko, bo jak chora, to się szybko wkurza i nikt, nawet tata Kluski, nie ma aż tyle cierpliwości. Za to w domu jest jeszcze gorzej, bo dziecię znielubiło odbiornik telewizyjny do końca i nawet błaganiem nie daje się przekonać, żeby włączyć choć film (słynne dwie minuty spokoju). Nie ma bata. Mama tańcz. Albo poczytaj. O tak, nastąpił wielki przełom, dziecko które do niedawna rzucało książkami albo robiło z nich garaże, teraz żąda czytania. Pławię się w budyniu, nawet jeśli po raz piąty tego dnia czytam tę sam wiersz Brzechwy czy Tuwima, bo akurat w tym gustuje chwilowo moja pociecha. Co gorsza, wiersz o kaczce dziwaczce muszę śpiewać. No co mnie podkusiło zanucić coś z Pana Kleksa...

Bajka w Błoniu

ALE MAMO!

Bajka w Błoniu

Piknik w Warszawie

ALE MAMO!

Piknik w Warszawie

Trochę ostatnio się działo weekendami, my z tatą Kluski wyjeżdżaliśmy do Czerwińska lub Warko-Grójca, Kluska weekendy (+poniedziałki) spędzała w Warszawie na różnorakich imprezach organizowanych z okazji końca lata lub świąt okołopaństwowych, jeździliśmy też troche rowerowo na małe i długie dystanse, ale opisać to już poza blogiem mało komu się chce.Więc tylko wielkim skrótem pikniki warszawskie. Czego to moje dziecko nie robiło. Malowało domy, jadło kiełbasę na statku na Wiśle, biegało po Starówce, właziło do fontanny (wiem, że to niehigieniczne, ale spróbuj zabronić, jak wokół dzieci robią to samo), układało klocki w plenerze, rysowało i kolorowało, skakało po trampolinach, pokazywało japońskiej wycieczce, jak się obsługuje ławeczkę Chopina i wzbudzało powszechny zachwyt (parę pań specjalnie sobie z nią zrobiło zdjęcie).Wreszcie oglądało pokazy "koni bojowych" i oglądało od środka namioty dla żołnierzy i nawet wypróbowało łóżko polowe. Wizyta na lotnisku, by popatrzeć na odlatujące samoloty (i niestety nigdzie nie polecieć) była dodatkowym bonusem.I tak weekend w weeeknd, nie dziwota, że jak wracała pociagiem do domu, to na widok mamy Kluska wpadała w płacz i chciała wracać. Chwilowo damy radę ją w cokolwiek ubrać przed wyjściem wyłącznie po obiecaniu, że będzie wycieczka (w języku Kluski "ap ap ap").Był też spacer po nowym odremontowanym bulwarze nad Wisłą, były mikropikniki w centrach handlowych, był piknik sportowy (może uda się wozić Kluskę w weekendy jesienno-zimowe na specjalne zajęcia z piłki nożnej, bo ona kopie lepiej niż większość chłopaków w jej wieku).Gdyby ktoś pytał, dlaczego Kluska jest na większości zdjęć podobnie ubrana - odpowiadam, że ma w Warszawie swoją oddzielną szafę, żeby nie wozić w kółko ubrań tam i z powrotem. Po prostu w u wujka ma dyżurne ubrania. W gruncie rzeczy tylko buty i bluzę przywozimy z powrotem, plus ubranko na podróż.