Pulpet rządzi

Co u mnie

Ostatnio zaniedbuję blogusia z tego względu, że odkąd mąż wyjechał, pomieszkuję a Pulpetem u rodziców. Do południa praca, potem zabawa z Pulpetem, w międzyczasie zakupy i obiad, a wieczorem zajmuję się innymi rzeczami, niemniej przyjemniejszymi od blogowania, bądź najzwyczajniej idę spać. Wczoraj leżałam już o 20, zaraz za Pulpetem - czym wprowadziłam w osłupienie pozostałych domowników. Nie wiem jak Was, ale mnie dobija ta aura za oknem. Jestem jak żywy barometr, energia do życia rośnie wykładniczo do stanu zachmurzenia na niebie. Jest okropnie. Mąż nie ma lepiej, a właściwie z tego co mi pisze - w miejscu gdzie teraz jest, musi się poruszać tunelami ze śniegu ;pPulpet kończy za tydzień 1,5 roku. Żywe srebro z tego chłopca. Rozśmiesza wszystkich swoimi minami, a widząc rozbawienie innych szaleje jeszcze bardziej. Gdyby nie ściągał wszystkiego ze stolików/szafek/blatów miałby u mnie wielkiego plusa. Szkoda, że tak jest zimno za oknem, pojechalibyśmy na wycieczkę rowerową do lasu - jeszcze tyle rzeczy muszę mu pokazać. Ehh gdzie ta wiosna, gdzie to lato...Brakuje mi coś weny na pisanie, może dlatego, że ostatnio szaleję na tablecie graficznym. Oto rezultat zeszłego wieczoru:Ściskam :)

Pulpet rządzi

Ten post jest o dzieciach i o tym, że nie potrafią dziękować

Mimo, że sama jestem od niedawna mamą, dzieciaki mnie denerwują. Nie te maleńkie, krzyczące, od których drżą szyby i bębenki w uszach. Nie te, które bez przerwy trzeba odciągać od palników i pokręteł gazu i przewijać kupska. Nawet nie te, które wrzeszczą na placu zabaw i wyrywają sobie łopatki bijąc się po łbach. Wkurzają mnie te dzieci, które są chciwe. Chcą posiadać rzeczy dające coraz więcej szczęścia, na zasadzie daj palec, a będą chcieli całą rękę.Parę dni temu miałam dwie sytuacje z dziećmi, u których zachowanie mnie po prostu zgorszyło. Szwagierka poprosiła mnie i mojego męża o zrzutkę na tablet dla jej dwójki dzieci (7 lat). Tablet miał być prezentem na gwiazdkę. Okey, zgodziliśmy się, bo po co dzieciaki mają psuć sobie wzrok na telefonach pykając w gierki, jak mogą sobie grać na tablecie. Zamówiliśmy z mężem tablet przez internet, a do tego etui u innego sprzedawcy. Tablet przyszedł na czas prosto pod choinkę, a na etui musieliśmy poczekać aż dwa tygodnie po świętach. Z tabletu oczywiście są zadowoleni (za to szwagierka teraz nierzadko musi gardło zdzierać, aby ich od tego urządzenia odciągnąć).Etui przyszło akurat na wspomniane w poprzednim poście przyjęcie prababci męża. Nie było jakieś drogie, ale zawsze dopełnienie prezentu i nasze starania. Wzięłam je na tą imprezę, ładnie zapakowałam w torebkę. W trakcie urodzin, zaczepiłam chłopców, którzy grali w najlepsze - co śmieszne - na smartfonie i mówię do nich "Chodźcie, mam coś dla was". Pełni ekscytacji, rzucili komórkę i szybko pobiegli za mną do szatni. Wyciągnęłam torebkę i mówię "Proszę, spóźniony prezent gwiazdkowy, ale mam nadzieję, że się przyda" - i szeroki banan na gębie. Wzięli torebkę, wyciągnęli etui, mina im jednocześnie zrzedła i spojrzeli na mnie w stylu "Po co nam głowę zawracasz..." i  sobie poszli. A ja nawet nie usłyszałam zwykłego "Dziękuję".Nie wiem czego się spodziewali - pewnie wesołego miasteczka, albo biletów w kosmos.Druga sytuacja miała miejsce dzień później. Do moich drzwi zapukało troje dzieci (wiek 6-7 lat) przebranych za kolędników, które zaśpiewało - zresztą okropnie niedbale - "Przybieżeli do Betlejem". Już kątem oka widziałam dwoje cyganków, więc dobrze wiedziałam co się święci. Stałam tak w drzwiach z Pulpetem na rękach i gdy skończyli, jedyne co przyszło mi do głowy to "Brawo!! To co, damy im czekoladkę".  Poszłam po czekoladę, otworzyłam drzwi i podałam jednej z dziewczynek, która stała najbliżej. Spojrzeli na mnie tak, jakbym im gówno wąchać dawała.Taka wdzięczność. Wiem, że z pewnością cyganie przysłali te dzieci, żeby pozbierały kasę, ale na litość boską, czy takie małe są już aż tak popsute, że tylko kasa się liczy (trzeba wspomnieć dla rodziców, a nie dla dzieci) Na biedaczków nie wyglądali, mieli ładne kurtki i buty. Oczywiście również nie usłyszałam magicznego "Dziękuję". Jak widać, nasze dzieci z małych rzeczy się już nie cieszą. Chcą więcej i więcej, a jak dorosną to sprzedadzą swoje domy z rodzicami włącznie... skarbonka musi być przecież zawsze pełna.Jeśli chodzi o dzieci szwagierki, to nawet z puzzli od nas się nie cieszyli. Od maja leżą w kącie nierozpakowane. Za dużo w dupie mają.Smutne rzeczy tu piszę, ale w takim świecie żyjemy. Jedynie dzieci z domów, w których naprawdę bieda piszczy, mogłyby docenić taką czekoladę. Empatia? Altruizm? Działanie na korzyść innych?Sprzedadzą nas, ja wam mówię, że sprzedadzą! 

Pulpet rządzi

Trochę słów o babci i blogach urodowych

Wczoraj byliśmy na imprezie z okazji 95 urodzin babci męża. To niesamowite jakim długim życiem ją los obdarzył i jaką liczną rodzinę potrafiła stworzyć. Życia nie miała łatwego, bo najpierw zaraz po ślubie mąż poszedł na wojnę i dał znak życia dopiero po 6 latach pisząc jeden jedyny list (do domu wrócił po 10), potem strata dwójki dzieci, strata wnucząt. W końcu śmierć męża. Niesamowita tragedia.Nie widzi już, jest drobna i krucha, ale płynie od niej takie ciepło, taki blask jak od nikogo. Zastanawiam się skąd bierze taką siłę, bo w obliczu takich tragedii i perypetii losu nigdy nie narzeka, a trzyma się lepiej niż swoje dzieci. Dla porównania, mój dziadek jest 13 lat młodszy od niej i stale narzeka, że tu tam go strzyka, on długo nie posiedzi, on nie jedzie bo się źle czuje itp.Tutaj trochę nawiążę do tego co obserwuje ostatnimi latami. Jest to widoczny trend naśladownictwa. Mam internet, mam dostęp do Youtuba, do blogów, plotek. Wystarczy wejść na kanał YT byle jakiej popularnej blogerki-szafiarki, dziewczyna wydaje się sympatyczna, przekazuje swoją wiedzę na temat wypróbowanych kosmetyków i ubrań, swojego stylu życia, jedzenia itd.. i nagle pragnę mieć to samo co ona. Nie do końca wiem o co chodzi, że mnie to tak pociąga, ale skoro tłumy za nią idą, to coś jest na rzeczy.Ten kosmetyk, to ubranie hm hm.. wchodzę na konto bankowe hm hm... Kasy brak. Wyloguj. To jedyna rzecz, która mnie odciąga od kupowania polecanych mazideł, czy kubka termicznego w kształcie obiektywu fotograficznego. Trochę to podchodzi pod sterowanie, NLP, ale przecież żadna szanująca się blogerka nie ma niczego złego na myśli. Mam w subskrypcjach YT parę kanałów lasek. Jedna poleca to, druga tamto, trzecia jeszcze co innego i naglę robię się jak taki kloszard. Bałagan myśli. Wiem, może jestem dziwna, ale trochę tracę siebie i teraz się do tego przyznaję. Marketing szeptany jest wyczerpujący na dłuższą metę.Nie jestem jednak kompletną ignorantką! Przyznam, że czerpię mnóstwo inspiracji, siły i rad z blogów niektórych mam-blogerek, które są wspaniałymi osobami... tylko je naśladować ;) Wracając do babci. Nie ma na co narzekać, że brak jej kasy na kolejną sukienkę, czy krem szanującej i lubianej marki, która uczyni cuda z twarzą. Nie karmi się polecanymi produktami, polecanym trybem życia. Mimo starości, jest zawsze zadbana i ma na sobie biżuterię. Modli się bezustannie. Mimo, że chodzi o kulach, zawsze jest na niedzielnej mszy w kościele i święta. Może w tym tkwi klucz, że pora skupić się na wnętrzu. Karmić duszę... no i wychowywać młode pokolenie.

Pulpet rządzi

Nigdy nie suszcie tak prania

Byłam z Pulpetem na ostatnim szczepieniu przed bilansem dwulatka. Szczepienia odbywają się w środy między 12-13, a gdy przyszliśmy o 11.50 to byliśmy już dziewiąci w kolejce. Do gabinetu pielęgniarki weszliśmy dopiero o 13.10. Przez całą tą godzinę Pulpet musiał coś robić, a nie wzięłam mu żadnej zabawki oprócz małego pstrykanego żółwia. Żółwiem się szybko znudził, za to zajął się czym innym. Nie było miejsca w metrażu przychodni, żeby Pulpet tam nie postawił swojej nogi. Wszedł z 10 razy do gabinetu swojego lekarza, potem uciekał do recepcji, gdzie pielęgniarki miłym głosem wyprosiły go w stylu: "Ależ dzieci takie jak ty tutaj nie pracują". Gramolił się po 100 razy na schody góra-dół, góra-dół.  Nie, żeby mnie to irytowało, czy coś, ale pod koniec byłam czerwona jak burak od ciągłego biegania, ściągania, wieszania z powrotem kartek na gazetki, wyprowadzania, podnoszenia itd. Syn mnie wymordował.Jeśli chodzi o samo szczepienie, dostał 3 dawki. Po strzale w obie rączki i jedno w nóżkę. Trzymałam go na kolanach przygotowana na najgorszy płacz ever. Aż nagle, w przebłysku geniuszu wyciągnęłam telefon i zaczęłam mu pokazywać obrazki świąteczne z kotkami i pieskami, które mi poprzesyłał brat na Kakao Talk. Pulpet zajął się oglądaniem, trochę poburczał, ale generalnie nie było płaczu....... płacz dopiero nadszedł. Wieczorem Pulpet poszedł bardzo szybko spać, po godzinie obudził się z ogromnym płaczem i zapewne bólem. Dałam mu czopka przeciwbólowego, bo zawsze pomaga. Wzięłam go na ręce, uspokoiłam, położyłam na łóżku i złapałam za rączkę. Mimo płaczu zasnął. Teraz czuwam w kuchni, gotowa na każdy pisk. Oby noc była spokojna.A w ramach pozytywnego akcentu, chociaż nie wiem czy zabawny dla samej zainteresowanej lol. Chodzi o sąsiadkę moich rodziców, która dopiero co wprowadziła się z dziewiątką swoich dzieci do mieszkania w sąsiednim budynku. Przypatrzcie się temu zdjęciu uważnie: Wykonane dzisiaj o godzinie 8 rano. Widoczne oznaki mrozu - szron. To pranie wisi już tak od 3 dni, w noc, dzień, deszcz, mróz, w wichurę itp. Mój tata się do mnie śmieje: "Nie słyszałaś nigdy o zjawisku sublimacji, gdy lód przemienia się w parę??" A ile to pranie warte? .... Jestem ciekawa, kiedy to ściągnie.

Czyż nie dobija się jeleni?

Pulpet rządzi

Czyż nie dobija się jeleni?

Zupa pomidorowa na bulionie warzywnym

Pulpet rządzi

Zupa pomidorowa na bulionie warzywnym

Po godzinach

Pulpet rządzi

Po godzinach

Pulpet rządzi

Prawie rozwód

Prawie rozwodem, skończyła się nasza przedwczorajsza awantura. Było źle do tego stopnia, że musiałam wołać przez telefon ojca na ratunek. Nie chce do tego wracać, zwłaszcza, że wszystko wróciło już do normy, chociaż gorzkie słowa, wyzwiska i obelgi, będą odbijać się od tych ścian jeszcze przez parę tygodni, jak nie miesięcy. Przez dwie noce spałam z Pulpetem w drugim pokoju cała roztrzęsiona, rozbita, nie mająca ochoty na nic. Wsłuchiwałam się w stukoty sąsiadów zza ściany, tu kliknięcie w kontakt, tam znana melodyjka z "jedynki". Normalne życie, a ja prawie rzucałam się przez okno z rozpaczy.  Nie będę tu wypisywać powodu tej awantury, bo nie ma o czym pisać. Mąż po dwóch dniach przyszedł do mnie na kolanach, przepraszając, że mnie kocha, że był głupi, że mówił w złości, pod wpływem i całkiem na odwrót myśli.A myśl o rozwodzie, rzucana nawet samymi hasłami, doprowadzała mnie do obłędu. Wszystko postawione było na ostrzu noża. Przerażające było dla mnie samo pranie brudów przed sądem "A ja powiem, że paliłaś majkę w ciąży, piłaś miodulę w ciąży, że to nie jest twoje mieszkanie" Do jakich rzeczy... do jakich kłamstw człowiek się posuwa, gdy w krótkiej chwili kogoś zaczyna strasznie nienawidzić.Tak sobie teraz myślę. Zajmowałam się jakimiś gównami, duperelami, oglądałam debilne świąteczne reklamy z Karolakiem w pudle z prezentami, a są takie sytuacje w życiu, kiedy wszystko zamienia się w pył. Pragnie się cofnąć przed tym wydarzeniem lub wyborem, chociaż na chwilę zaczerpnąć tamtego powietrza, a tu nagle gaśnie światło, opada kurtyna i zewsząd słychać głuche "ZA PÓŹNO". Są takie sytuacje w życiu. Zazdrości się innym świętego spokoju i normalnego życia, podczas gdy my leżymy na dnie i wołamy do siebie "CO Z NAMI TERAZ BĘDZIE?".Pulpet wziął wszystko w swoje ręce, złapał mnie i zaprowadził do drugiego pokoju gdzie był mąż. "Co chcesz, pogodzić mamę i tatę?" - spytałam, patrząc na niego z ironią. Jednocześnie w oczach męża zobaczyłam coś, czego do końca życia nie zapomnę. Miłość przezwycięża wszystko.

Pulpet rządzi

Co z tym Halloween?

Halloween ma wiele polskich zwolenników i przeciwników. Mi to latało wkoło nosa, a nawet trochę bulwersowało, gdy widziałam dynię przed posesją sąsiadki, która prowadzi zawsze różaniec w kościele. Dla moich rodziców święto nie do przyjęcia, bo to jest czas zadumy i wspomnień, a nie żartów ze śmierci. A cóż z tym Halloween? Czy to święto ku czci szatana? kpin ze śmierci? wyśmiewania się z demonów, duchów, istot nadprzyrodzonych?Dawniej wierzono, że na przełomie października i listopada, jednej nocy w roku, świat żywych i umarłych łączyły się. Ludzie poganie, przebierali się wówczas za strachy, aby mieć na celu odstraszenie złych mocy, złych demonów, duchów, istot nadprzyrodzonych. Chcieli pokazać, że nie boją się tego i kpią z tego. Stąd Halloween. A, że Amerykanie wszystko chcą na wesoło, w przeciwieństwie do Polaków, to już nie nasza wina. Mnie ani grzało, ani ziębiło, dopóki nie zostałam matką małego Pulpeta. Nagle zaczęły mi się podobać wszystkie halloweenowe dekoracje, czarownice na szydełkach, dynie na szydełkach, pająki z puchatych drucików, dynie w kuchni, kawa z syropem dyniowym. Nawet spodobały mi się piosenki dla dzieci z okazji Halloween - takie. Czy dałam się zamerykanizować :PChciałam zrobić lampion z dyni, miałam już nawet miejsce na balkonie obok mojego wrzosu. Zapytałam męża:"To co, robimy dynię?""Jak chcesz, ale uważam, że to nie jest dobry pomysł, u nas w domu to nawet telewizora się nie włączało na Wszystkich Świętych" Tak powiedział człowiek, któremu mama zmarła, gdy był dzieckiemNa koniec tylko dodam, że miałam bardzo przerażającą sytuację dokładnie rok temu 31 października. Gdy tankowałam, oblałam sobie olejem napędowym czerwone buty. Żadne mycie szczoteczką nie pomagało, więc odruchowo wrzuciłam je do pralki i bez włączania wyszłam na spacer z dzieckiem. Pech chciał, że mąż postanowił właśnie wtedy wyprać sobie koszulki. Gdy wyjął pranie, prawie nie dostał zawału. Koszulki były w czerwone plamy i nadawały się tylko na szmatki. Krawawe pranie. Dodam, że to nie było nic umyślnego, po prostu zbieg okoliczności.-------------------------------------- Skoro dyni nie godzi się zrobić, to przygotuję chociaż kanapki - mumie ;)źródło zdjęcia : babyonline.pl

Pulpet rządzi

Ty, która dla siebie czasu nie masz

Przestawiona od dwóch dni godzina w tył, spowodowała, że Pulpet nie chce spać w swoim łóżeczku. Bo na co mam zwalić winę, skoro wcześniej leżakował u siebie nawet do piątej rano, a od niedzieli pcha się znowu do nas. Czuję cały kręgosłup, kości karku, odbite kości prawej ręki, obolałe nogi i w dodatku jestem całkiem niewyspana. Jednak co mam narzekać, dzieciątko sukcesywnie realizuje swoją wizję spania obok matki, na matce, albo między matką a ojcem. Jest przez to ogromnie szczęśliwe i zawsze wstaje z szerokim uśmiechem na buzi. Czy to nie widok warty poświęceń? Co najmniej trzy razy w nocy budzę się wciśnięta pomiędzy mężem a Pulpetem, jak sardynka w puszce. Dalej walczę o pozycję i nawet jestem zła, gdy przez umysł przebiegają myśli nadane przez słowa mamy "Ja nigdy z dziećmi nie spałam" Echo tych słów wyrabia we mnie poczucie winy. Jednak nic na to nie poradzę. Gdy Pulpet tylko zaśnie, odkładając go do łóżeczka, mam 50% szans, że się przypadkiem nie ocknie. Czasem się udaje, a gdy się nie uda, z powrotem ląduje między nas, znowu spokojny i szczęśliwy. Nie bez powodu jego imię po grecku oznacza "czujny, czuwający na modlitwie".Teraz już wiem, czemu nie spaliśmy z bratem nigdy z mamą. Bo to była kamienica bliźniak, za ścianą puste mieszkanie gospodarcze, nad głową babcia z dziadkiem, którzy spali snem kamiennym. Sąsiadów za ścianą praktycznie brak, więc dziecko mogło krzyczeć ile może. U mnie sytuacja odwrotna - blok, środkowe piętro, od każdej ściany sąsiad. Człowiek ma jakieś poczucie winy, gdy dziecko tak długo się drze w nocy. Nie jestem z tych co mówią "A niech się wkurwiają". Jednak za tak malutkim dzieckiem, nigdy się nie trafi. Tylko przetrwać.Wczoraj pierwszy raz od dawien dawna weszłam na moją wagę. Strach mnie przelatywał gdy pomyślałam o swojej wadze, a zwłaszcza ostatnio, po odstawieniu od piersi, pofolgowałam sobie, nadrabiając ostatnie 9 + 14 miesięcy piwkami, późnymi kolacyjkami z mężem, słodkimi jogurtami, batonikami etc. Gdy weszłam na wagę, nagle zebrały się ciężkie chmury burzowe i spuściły ulewę na głowę. Dzisiaj rano był już jogurcik danone naturalny na śniadanie i obowiązkowy spacer do pracy (a nie jak zawsze samochodem) Zgnuśniałam. A dodam, że mimo starań, gorących chęci i płonących motywacji, nie daję rady z dietami :( Moje nadprogramowe 15 kg spędziło mi sen z powiek - o 15 za dużo. Kiedyś jeździłam dużo rowerem, biegałam, ćwiczyłam, a jadłam praktycznie to co chciałam. Problem z wagą nigdy mnie nie dotyczył. Do teraz. I znowu trzeba podjąć wysiłek. W życiu matki chyba nie ma stanu stabilizacji i błogiego dryfowania. Ciągle coś odchodzi i przychodzi. Stale jest coś do zrobienia. Odpocząć można tylko w nocy, choć i ja mam z tym problem.Jednak wystarczy, że spojrzę na matkę kilku dzieci, nie tylko jednego, to wraca mi siła. Wtedy śmielej podążam dalej i zapominam o tym co mnie dręczyło wcześniej.

Pulpet rządzi

Dom

Jest na świecie jedno miejsce. Tam chodzę spać wieczorem i wstaję wcześnie rano. Próbuję smak domowej zupy, oblizuję palce po pączku, chodzę rozczochrana i wiem, że nikt mnie nie zobaczy. Opanowuję tam chaos odkurzaczem, zbieram zabawki, myję kibel i poddrygam przy włączonej maszynie do szycia. Cztery ściany są mi świadkiem wzlotów i upadków, płaczu i uśmiechu, rzucaniu krzesłem o podłogę i przewalających się puszek. To tam przytulam się do męża gdy jest mi źle, głaszczę malutką główkę potomka spoczywającą na kolanach. Wrzeszczę gdy trzeba, ryczę gdy trzeba. Czuję się u siebie. W domu, gdzie jestem swobodna, nie spinam się, nie czerwienię. Mój świat, moje okno. Tutaj jest moja norka niechcianego, zamkniętego introwertyka. Dom zawsze mnie przygarnie.Moje pudełko, mój azyl, moje bezpieczeństwo. Nie przystrajam się, nie maluję, nic mi tam nie grozi. Spokojnie stukam na klawiaturze swoje błyskotliwe udziwnienia, spokojna, że pani z liceum już nie wstawi mi dziesięciu niedostatecznych na złość. W domu mi przecież wszystko wolno, prawda?Miejsce, gdzie chcemy się czuć bezpieczni i u siebie. Podstawowa potrzeba piramidy Maslowa - bezpieczeństwo. Jednak i w domu nie możemy czuć się bezpieczni. Wybuchł gaz i nie pozostało tam nic. Żyła nadzieja, że wyjechali i wybuch ich nie dotyczył. Cząstka nadziei, że ich tam nie było. Byli w swoim domu.Spośród zgliszczy i gruzów, Anioły ich odnalazły i zabrały. Małżeństwo dziennikarskie i ich 2-letnie dziecko. Przyszło niektórym krótko żyć na tej ziemi. Świeć Panie ich duszom [*].

Pulpet rządzi

Genialny przepis na zupę dyniową

Gdzie wejdę - DYNIE. W sklepach dynie, w warzywniakach dynie, na blogach dynie, w gazetach dynie, na działce dynie. Wszędzie siedzą i glapią się pomarańczowe łby. To znak, że znaleźliśmy się na progu straszącego święta. Bo jak nazwać to, że dynie kojarzą mi się wyłącznie z Halloween i nie miałam pojęcia o dyniach w kuchni jeszcze dwa lata temu? Nie mogę się nie otrzeć o dynie, zarzyć widoku łba, gdziekolwiek się obejrzę. Nie mogę nawet uniknąć presji na dynię w kuchni, bo namiętnie śledzę razem z mężem programy kulinarne. Nawet uszydełkowałam dziecku czapkę "dyńkę", z czego rodzina się grubiańsko śmieje. "Teraz nie walnij z dyńki!" - wołają do malca.Tak, tak. Poza tym, że dziadek rozsiał po działce ozdobne dynie 5 lat temu i nie wciskał każdemu na parapety, to nie miałam styczności z dynią. I nawet dynie Jack o'Latern mnie odpychały.A morał z tego taki, że do dyni się w końcu przekonałam i właśnie wczoraj ugotowałam fenomenalną zupę dyniową! Nawet zdjęć nie mam, bo zupa zniknęła w błyskawicznym czasie. Nawet synek oddał czystą miseczkę. Szok.Przepis z radiowej Trójki, usłyszany w pracy. Bardzo prosty (a co proste to najlepsze).ZUPA KREM Z DYNISkładniki:-pół większej dyni-korzeń selera-imbir (może być przyprawa)-kostka bulionowa-połówka cebuli-ząbek czosnku-oliwa z oliwekNa oliwie z oliwek podsmażamy cebulę i czosnek pocięte w kostkę. Możemy dodać trochę masła. Dynię i seler kroimi w kostkę i  dodajemy do cebuli i czosnku. Podduszamy, żeby warzywa zrobiły się miękkie. Dodajemy łyżeczkę imbiru. Zalewamy bulionem i gotujemy przez około 30 minut. Zupę blendujemy, dekorujemy kleksem ze śmietany i czerwoną papryką. Zupka jak marzenie. Dyniu sto lat!

Dziecko w murach świątyni

Pulpet rządzi

Dziecko w murach świątyni

Pulpet rządzi

Mężczyźni

Wczorajszy dzień. Wsiadam po pracy do samochodu. Przyglądam się sobie w lusterku. Facet przede mną stanął na minimetry, wiec odpalam silnik i gwałtownie cofam do tyłu. Słyszę trzask i odgłos metalowej części upadającej na jezdnię. O kur... nowy samochód rodziców. Oby mama się nie dowiedziała. Odruchowo szukam komórki aby zadzwonić do taty, nie pierwszy raz jestem z nim w komitywie. Pech chciał, że mama właśnie otwiera okno. "Dobra jedź, nic się nie stało"Godzinę później dzwoni tata. "Jak to się stało?!? To nie widziałaś, że stoimi z tyłu?!? To teraz gotówka, albo autocasco. Narazie"Myślałam, że mama mnie opitoli, a tu ojca bardziej dotknęło. Odezwała się męska wrażliwość na punkcie samochodu. Akcja drugiego zdarzenia zaczęła się podczas kąpieli Pulpeta. Siedzę w łazience i mydlę plecy chlopcu. Naglę słyszę wrzask męża "Basia!!!! Coś tu jest nie tak!!!! Szybko chodź!!!" Zrywam się na równe nogi, pędzę do pokoju obok."Patrz. Jedna" - pokazuje nad oknem. "Druga" - pokazuje nad lampą. "Trzecia"  - pokazuje nad łóżko. "Czwarta" - w kącie. "Piąta" - nad szafą. To były małe glisty. Zalęgły się w worku z zanętą i przedostały się na sufit w licznym gronie. Mężowskie "AAAA" na widok glist, wzbudziły we mnie śmiech. Buhahaha boi się maleńkich glist, prawie dwa metry chłopa. Buhahaha tego się nie spodziewałam. Odkurzaczem wciągnąć, zanętę wywalić i po sprawie (odpukać kolejnej inwazji).Mężczyźni mnie stale zaskakują. Pulpet też mnie zaskoczył, tej nocy spał jak aniołek do 5 rano.

Pulpet rządzi

Wściekli po nieprzespanej nocy

To już piąta noc, w której budzę się zlana potem. Jest nawet taka piosenka "Dazed and confused" Led Zeppelin, która traktuje o pomieszaniu i zdezorientowaniu. Ja właśnie znalazłam się w takim stanie. Nie wiem o co chodzi z moim chłopcem, bo budzi się w nocy co godzinę z wielkim gardłowym płaczem. Zmusza mnie do wstania w ciemność i dreptania na głośne zawołanie. Dzięki temu, mam po trzy zapałki na każdym oku, bo sen mnie bierze gdzie tylko spojrzę. Okey - budził się raz, maksymalne dwa razy w nocy - do tego zdążyłam się przyzwyczaić, ale co godzinę? Szala goryczy przelała się w weekend, gdy byliśmy na wizycie u teścia. Chłopiec obudził się o 5 w nocy i darł się tak, jakbyśmy go conajmniej ze skóry obdzierali. Zazwyczaj sytuację uspokaja cycek, albo po prostu włożenie go do naszego łóżka. Gdy poczuje moją obecność jest jak makiem zasiał, jednak tamtej nocy nic nie pomogło. Wyszedł nawet na korytarz, co szwagierka uznała za przejaw jakieś zjawy, bo nerwowo wtedy krzyknęła "Co ten dzieciak tu robi o tej porze?!"Ta sytuacja zmusiła mnie pierwszy raz do myślenia jaki błąd popełniłam. Gdy zewsząd słyszę pochwały swoich dzieci "A moje dzieci to już przesypiały w tym wieku całą noc" "A moje to późno wstawały" "Ja bym już się nie nadawał do takiego małego dziecka po zeszłej nocy, nasze były grzeczne",  "Moje to przesypia całą noc od 2 miesiąca życia! "Usłyszałam też tendencyjne wyrzuty, że wszyscy zaspali prawie do kościoła na 11, przez to, że ryczał.I mina mi wtedy rzednie. Czuje się dobita, bo teraz wychodzi na mnie, że to moja wina, że budzi się tyle razy w nocy. Mąż też nie wspiera "Teraz już wszystko wiem, brałaś go do łóżka jak mnie nie było!" "Kupujemy smoczka!" "I po co mu dajesz cycka, widzę jak go odstawiasz".Musimy to przejść razem z Pulpetem. Na cień zrozumienia nie można liczyć na nikogo. Wszyscy są po prostu wściekli. 

Pulpet rządzi

Pozycja matki

Podglądam czasem blogi freelancerek, niezależnych finansowo / od wszelkich szefów młodych kobiet, które robią kariery, mając dużą popularność i rozgłos w polskiej blogosferze. Zaczytuję się z ciekawości, może też lekko z zazdrości. Wkłębiając się coraz głębiej i głębiej w teksty tych dziewczyn, nakręcam się jak pozytywka. Moja wewnętrzna pokusa wybucha wtedy wulkanem i krzyczy "rób karierę! rób karierę!" Mój mózg i umysł pochłania wszystkie nagłówki o własnej firmie, niezależności, braku bicza nad sobą, nieznajomości terminu wypalenia zawodowego, a oczy wyglądają jak dwie pięciozłotówki. Gdy jestem już w tym pożerającym ciągu, zdolna do urodzenia kolejnego cudu - zwanego tym razem korporacją, nagle wyławiam się na powierzchnię. Słyszę drącą się gębę wołającą jeść, witającą mnie z powrotem w krainie mlekiem i pieluchą płynącą. Zazwyczaj wtedy, szybko doprowadzam się do porządku uderzając deską w łeb. Szybko wstaję i podążam do mojej lepszej części, tłumiąc w sobie niedawne pragnienia.Gdy naoglądam się takich blogów, długo muszę się później leczyć Pulikowską i Liedloof, żeby powrócić do pierwotnego stanu Matki Polki. Pracowałam kiedyś jako freelancer, gdy nie miałam jeszcze Pulpeta. Była to praca całkowicie zdalna, czasem tylko wyjeżdżałam na konferencje zrobić fotorelacje. Jednak zrezygnowałam ze świadczeń usług dla tej spółki, jak tylko dowiedziałam się o ciąży. Wiedziałam, że nie podołam - zwłaszcza na samym początku połogu. Później nie miałam już na siebie pomysłu, więc po niecałym roku od porodu, poszłam do firmy rodzinnej - praca bez pasji, ale z konieczności.Bardzo szkoda, że kariera matki robi się w ogólnej świadomości, raczej passe. Świetnie to opisuje wspomniana Jadwiga Pulikowska w swojej niewielkich rozmiarów, ale bardzo treściwej książce "O kobiecości". Autorka pisze, że jako pracownik naukowy, może ją zastąpić ktoś inny - nawet lepszy, jednak matki swoich dzieci nie może zastąpić nikt. W tej roli nie ma sobie równych. Przyznam, że te słowa dały mi do myślenia. Potężna rola matki jest moim zdaniem niedoceniana w dzisiejszym społeczeństwie. Ja sama odczułam presję na karierę, co opisałam na początku posta. Ciągle muszę się czegoś oduczać i uczyć na nowo. I tak w kółko. To pokazuje, że rola matki to droga, którą podążamy. Tylko niestety, nie da się cofnąć w tył. Jutro nasze dziecko będzie już o jeden dzień starsze.Podsumowując ten refleksyjny post, mam ciekawą puentę z popularnego niegdyś serialu Miodowe Lata :pPamiętam odcinek, w którym Karol za wszelką cenę chciał udowodnić Alince wyższość mężczyzn nad kobietami. Nawiązał więc do Mieszka I."Gdyby nie było Mieszka - nie byłoby Polski!"Na to Alinka - mistrz ciętej riposty:"Karol.... Mieszka by nie było, gdyby nie jego mama":)Pozdrawiam ciepło :*

Pulpet rządzi

My i nasze dzieci jesteśmy pionkami w Grze

Jestem w trakcie czytania "Człowiek - istota społeczna" Aronsona. Przyznam się, że po przeczytaniu zaledwie paru rozdziałów tej książki, zdążyłam już dostać znacznego przekrzywienia pojęcia rzeczywistości. Przyglądam się ludziom, których mijam zaledwie kilka sekund, a w mojej głowie zaczynają się dziać takie rzeczy, że można to przyrównać do widoku setki Chińczyków siekających kapustę. Strach przed ludźmi, których w przyszłości spotka moje dziecko, opanował moje myśli i nie chce mi dać spokoju. Nie mam na to wpływu i czuję się bezradna. Nie da się tego problemu rozwiązać, przynajmniej ja nie mogę.A marzę o tym, żeby G. w przeciwieństwie do mnie, częściej używał swojego rozumu i dążył do słuszności, a nie tylko płynął z prądem, czy patrzył na innych.Dzisiaj wczesnym rankiem odpaliłam tvn Playera i puściłam Pulpetowi Peppe. Gdy stracił zainteresowanie bajką - tuż po intro, przełączyłam z ciekawości na trzeci odcinek Top Model. Oglądałam tylko pierwszą edycje. Ten odcinek był nad morzem, a konkretnie na plaży. Na wstępie, Krupa i przyjaciel Pieróg zakomunikowali uczestnikom, że nie śpią w hotelu, tylko w campingach - a, że campingi mają mniej łóżek niż jest uczestników, to organizują wyścig szczurów. Kto pierwszy z tobołami dobiegnie kilkadziesiąt metrów do campingu ten szczęściarz, a kto nie, to śpi w namiocie. Ludzie się mało nie pozabijali. Laskom na szpilkach, z torbami na kółkach, nogi latały jak z gumy. Za to prowadzący wpadli w głośny, obleśny rechot. Wyglądali jak dwie rechoczące gnidy.Scenarzyści się popisali, nie ma co. Tylko pogratulować pomysłu... torbami na kółkach po piasku... Wyłączyłam ten program, to nie dla mnie.W życiu też jesteśmy uczestnikami takiej machiny, którą ktoś przecież steruje. Widzę po sobie, oglądając nieraz szafiarki na YT - coś okazuje się super, już Basia leci na pysk do drogerii... Powoli ogarniam się dzięki wspomnianej już książce. Może dzięki kończącym się środkom pieniężnym i benzynie, zażyję trochę biedy i jazdy jednośladem. Człowiek kształci się całe życie. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, zapraszam do lektury. Co do Pulpeta.. Niedługo kończy 14 miesięcy i powoli chodzi. Robi po parę kroczków, a gdy upada na pupę mówi wielkie "UUUUUUUU". Śmieszny z niego chłopczyk. Naśladuje pieska, kotka, świnkę (hrr hrr), krówkę, kaczkę - puszczam mu odgłosy zwierząt z aplikacji na tablecie - jego ulubiony typ, to zdecydowanie piesek :) (najczęściej słyszy na dworze) Oprócz tego, gdy zbliża się pora kąpania, to łapie mnie i woła "KU KU" (czyli KOMPU KOMPU) i prowadzi do łazienki. Ma niesamowity apetyt, lubi sam jeść, więc mu w tym nie przeszkadzam. Niech je na zdrowie :) Uwielbia się jeszcze wygłupiać, jak widzi, że coś zrobi i mnie to rozśmieszy, to robi to jeszcze raz i jeszcze raz - także na brak humoru nie narzekam.Gdyby tylko mąż już wrócił z tej delegacji, bylibyśmy w komplecie eh..

Pulpet rządzi

Jazda z rocznym dzieckiem samochodem - dla matek o mocnych nerwach

Dzisiaj długo oczekiwany wpis, dzięki któremu każda matka okiełzna swoje małe dziecko i przetransportuje je samochodem bez krzyknięcia, pisknięcia, mruknięcia i ani jednej łezki. Zacznę od opisania sytuacji, w której znalazłam się wczorajszego wieczoru. Jak wiecie, albo nie wiecie, mój mąż chapie w Niemczech i wraca do domu jak przyjdzie okazja. Tym razem przyjechał tydzień po tygodniu. Weekend jak zwykle szybko zleciał i trzeba było gościa odwieźć z powrotem do bazy. Pojechałam i zabrałam Pulpeta (nie pytajcie mnie, czy nie miałam go z kim zostawić - nie miałam). Po ostatnich przygodach z nim na pokładzie, nie uśmiechała mi się ta jazda, zwłaszcza, że godzina była wieczorna - 18-19, a Pulpet ma w zwyczaju kąpiel w piance w tych godzinach. Jednak nie mieliśmy wyjścia.Kupiłam 10 opakowań herbatników, dwie saszetki napoju Lion i butlę jego ulubionego napoju - wody z cytryną i cukrem. Byliśmy już w czasie drogi powrotnej, bo w drugą stronę jechał bez zarzutu. Otworzyłam zębami paczke herbatników, jednocześnie trzymając kierownice. Podałam synkowi herbatnik bez odwracania głowy. Dzięki Bogu zajął się jedzeniem z zadowolonym piskiem. Nie było źle, mogłam się skupić na jeździe. Czekała nas jeszcze godzina drogi. Po czwartym opakowaniu, chyba się przejadł, bo zaczął trochę stękać. Ujechaliśmy połowę drogi, więc pomyślałam sobie, że teraz jakby nawet zaczął ryczeć, to mam jeszcze w zapasie soczki, bo wodę już wytrąbił w tamtą stronę. Moja intuicja się nie myliła, bo akurat zaczął RYCZEĆ. W panice odkręciłam korek od saszetki, oczywiście zębami bo ręce miałam zajęte. Szybko wręczyłam mu soczek, który na szczęście ochoczo wziął w łapki i zaczął pić. Dało mi to kolejnych kilka cennych minut, które spędziłam w korku (a jakże!). Jednak dało mi to czas, aby przygotować się przed burzą (wewnątrz samochodu oczywiście). Wyjechaliśmy z któregoś miasta na lokalną drogę. Cisza w samochodzie, miło się jechało. Nawet byłam zadowolona z mojego chytrego planu, bo była to już ostatnia prosta do naszego miasta. Podgwizdywałam sobie pod nosem, uśmiech od ucha do ucha. W radiu wesoła nutka. Pulpet zajęty soczkiem.Po przejechaniu tablicy i zatrzymaniu się na światłach, odwróciłam się. I mina mi zrzedła. Pulpet trzymał soczek ujściem do dołu i z byczym uśmiechem obserwował lecącą na spodenki maź. Wszystko - fotelik, tapicerka, szyba, wycieraczka, ubranka Pulpeta, ręce Pulpeta, cały Pulpet -  wszystko w marchewkowo-malinowym soczku.I bądź tu matko mądra. Pulpeta kara nie spotkała, chyba że widok mojej skwaszonej miny, gdy musiałam szorować jasną tapicerkę chusteczkami do podcierania pupy. Później trochę humor mi się poprawił, bo tapicerka tapicerką, ale dziecko CIESZYŁO SIĘ. Takiego uśmiechu nie można nigdzie kupić.Przechodząc do sedna. Ostatecznie, nie mam przepisu na idealną podróż z dzieckiem, bez ucierpienia przynajmniej jednej ze stron. Moja historia pokazuje jednak, że NIE JEST TO NIEMOŻLIWE, aby w spokoju przejechać z dzieckiem samochodem wieczorową porą (ostatecznie to tylko tapicerka ucierpiała najmocniej). Pozdrawiam ciepło :*

Pulpet rządzi

Marzenie o dziecku

Pulpet śpi. Siedząc razem z nim w czterech ścianach, dokładnie słyszę jego cichy oddech, typowy dla stanu człowieczego głębokiego uśpienia. Leży przykryty ciepłą kołderką, główka spoczywa na miłym jaśku. Żyje spokojnym snem, układając w mózgu tysiące bodźców otrzymanych za dnia i miliony bitów w bazach informacji. Mięśnie i tkanki spoczywają w jednej pozycji. Krew tłoczy się wesoło w małych żyłach, jak rzeczka pluskająca w strumykach. Boże, jakim on był Marzeniem.Trzy lata temu, walczyłam o regularną miesiączkę. Bez regularnego okresu, wiedziałam, że będę miała kłopoty w przyszłości. I tak było, siaty leków, wizyty u doktorów nauk medycznych, setki wydanych złotych. Nadzieja. Nie starałam się wtedy o dziecko, ale wiedziałam, że jak teraz jajniki zastoją to później żaden wstrząs ich nie ruszy. Walczyłam o potomstwo in spe.Brałam wtedy lek o nazwie Clostylbegyt - stymulacja owulacji. Do dziś pamiętam, jak siedziałam na fotelu ginekologicznym poddawana badaniu USG. Widziałam ten piękny pęcherzyk, który uwypuklał się w jednym z jajników. Był tak piękny i jędrny, że aż krzyknęłam wtedy w myślach "Ach! szkoda, że się zmarnuje". W istocie tak było, bo zmarnował się. A chłopa do tej roboty wtedy nie było.Sąsiadka urodziła pierwsze dziecko. Ten płacz płynący z małego okienka bębnił po moich strunach jak świergot kanarka o poranku. Godzinami przesiadywałam w przydomowym ogródku, leżąc na leżaku i naciągałam uszy aby dostrzegły z okienka ten słodki, barwny i urokliwy głosik niemowlęcia. Pragnęłam potomstwa!! Nie planowałam, ale pragnęłam. Długo myślałam co to za stan, by nosić w brzuchu dziecko. Jak to jest mieć kawałek siebie na zewnątrz. Szalałam w myślach, a co będzie jak dotknie mnie niepłodność? Mam skrytą naturę introwertyczki, więc nikomu z moich pragnień się nie zwierzałam. Dusiłam w sobie i ugniatałam jak mocno się dało. Do lekarza już wtedy nie chodziłam, dawał mi jakieś hormony, rzygać mi się od nich chciało, spłukały mi portfel, woda ciekła z nosa i ugniatało w zatokach. W końcu wyrzuciłam leki do szuflady. Z tym można żyć! Okres wracał po 2-3 miesiącach, ale życie toczyło się dalej. Jednak widziany podczas tamtej wizyty pęcherzyk głęboko zapadł mi w pamięć, bo aż prosił się o życie*. Jak łatwo się domyśleć, mimo dróg krętych i wyboistych, całkowitych zaniechań, nieświadomości, przypadkowo i w stanie całkowitego uniesienia, zaszłam w moje marzenie. Nie wiem jak mój mąż to zrobił, ale ucelował. I to po ciemku! Geniusz!Zapłodnienie. Stan wiedzy o procesach biologicznych jaki posiadamy, nie jest w stanie wyjaśnić nam dlaczego do tego dochodzi. Cały proces, jak się odbywa i co jest następstwem - TAK, ale to dlaczego... jest największą tajemnicą ludzkości. Dlatego lubię oglądać momenty zapłodnienia na filmach. Jest w tym coś mistycznego. I może dlatego mnie tak bardzo przejmuje, że to mistyczne dzieło, działo się w moim wnętrzu - i śpi teraz w łóżeczku. Niesamowite, fascynujące, marzenie.Często bagatelizuje się: a ta zaszła, ten zrobił jej dziecko, bzykali się, pieprzyli się, więcejsłówniepamiętam... a można pomyśleć o tym jak o czymś boskim i nadzwyczajnym, jeszcze daleko przed planowaniem potomstwa. Marzyć. Pragnąć.I myślę, że to marzenie sprawiło, że Bóg się ulitował nade mną i kazał mi zostać matką Pulpeta (obecnie nieznośnego z powodu dwóch wychodzących naraz dwójek, ale bezustannie urokliwego). Warto marzyć i pragnąć. Wiarą można wiele zdziałać.*W gwoli ścisłości napiszę, że miałam podejrzenie PCOS (zespół policystycznych jajników) i na ekranach jawił się zwykle jajnik "bąbelkowany" - i to w czasie oczekiwanej owulacji. Dopiero później, podczas wizyty ujawniającej ciążę, dowiedziałam się, że wcale nie musiałam mieć PCOS, skoro pęcherzyk mógł już pęknąć i jajnik był przez to pusty.

Baterie rodzica

Pulpet rządzi

Baterie rodzica

Pulpet rządzi

O tym jak padłam na spacerze (ze śmiechu)

Spacery z dzieckiem wcale nie muszą być nudne. Przekonałam się o tym dzisiaj, siedząc na ławce w parku z wózkiem i Pulpetem w środku. Obok mnie stała pusta ławka. Widziałam już z odległości, że podążają w jej kierunku dwie młode laseczki na oko dwudziestki. Usiadły na ławce i coś tam sobie tyrkoczą. Nie wsłuchiwałam się zbytnio, rozkoszując się nadal umiarkowaną ciszą i widokiem spadających pojedynczo liści. Jednak mój spokój zaburzył dziwnie podekscytowany ton jednej z sąsiadeczek. "Ale mnie gnój spotkał w czwartek. Słuchaj to, byliśmy w czwartek u Macieja i poszliśmy spać co nie. I ja miałam prezerwatywę i on też, ale się uparłam, że to moja ma być i ją założył. I słuchaj to, zrobiłam mu loda i normalnie mi język zdrętwiał. Maciej się pyta mnie co mi jest, a ja ku... nic nie mogłam mówić. No to się później okazało ku..., że to była prezerwatywa do przedłużania stosunku."Musiałam iść, bo bym się udławiła śmiechem. Ma-sa-kra.

Pulpet rządzi

Takie tam rozważania o pewnym jesiennym gadżecie zwanym świeczką zapachową

Pulpet spotkał dzisiaj kolegę, 2 miesiące starszego od siebie. Długo siebie nie oglądali, bo z koleżanką wymieniłam zaledwie parę zdań stojąc na chodniku. Chwilę tak gadałyśmy o ząbkach i kolkach, spoglądając na nasze dzieci siedzące obok w wózkach. A scena była taka: Pulpet z pełnym impetem bił się w piersi i wołał "Ja! ja! ja! ja!", a chłopczyk schował się za swoją budką i wstydził się na niego kuknąć. Myślałam, że pęknę z dumy :D Nazwę bloga zaliczam do udanych - PULPET RZĄDZI! Może już mu nadruk na koszulce zamówię.Zmieniając temat, chodziłam z synem po mieście, łapiąc ostatnie letnie promienie słońca. Nie lubię jesieni. Dzisiaj w biurze dygotałam z zimna jak dygnięta galareta. Facet na wygnaniu wyciska pot z czoła, a mnie nie ma kto grzać. Pulpet ma mały gabaryt i za krótką rozpiętość gałęzi, żeby mnie objąć w pół. Na blogach dziewczyn, w czasie jesienno-zimowym królują świeczki. Świeczki dają ciepłe światło. Knotek odpalić, kocyk narzucić, woda z ciała paruje sama. Ślepo szłam za tymi rzeszami. Już mnie tam ręka świerzbiła, oj świerzbiła... żeby zamówić na Allegro Yankee Candle Soft Blanket. Już łapa skierowana była na przycisk Kup teraz, który wołał do mnie Kup! kup! kup! A jednak w ostatniej chwili cofnęłam rękę. Za drogie dziadostwo. Tydzień później w radiu nadawali, że takiego typu świeczki, włączając te Biedronkowe i inne takie za grosze, wydzielają różne świństwa w powietrze i bardzo szkodzą naszemu zdrowiu. I miałabym teraz wyrzuty sumienia.Miało być przytulne światełko-ciepełko i słodki zapaszek podnoszący hormon szczęścia i ciepłotę ciała, a tu wizja ropy naftowej ociekającej moje płuca. Bosko.Omijajcie tanie świeczki szerokim łukiem!

Dzieciaki smucą w szkole, a my uprawiamy czyste szaleństwo w kuchni!

Pulpet rządzi

Dzieciaki smucą w szkole, a my uprawiamy czyste szaleństwo w kuchni!

Co ważniejsze? Ślub vs. poród

Pulpet rządzi

Co ważniejsze? Ślub vs. poród

Ja i mój mąż przed Pulpetem

Pulpet rządzi

Ja i mój mąż przed Pulpetem

Dziecko blogerki

Pulpet rządzi

Dziecko blogerki

Śmieszne zabawy w pachnącej piance

Pulpet rządzi

Śmieszne zabawy w pachnącej piance

Pulpet rządzi

Zabójcze zabawki

Nadmiar zabawek jest z reguły zabójczy, dla kreatywności oczywiście. Moje dzieciątko ma dwa kartony zabawek, które chętnie wytrząsa na podłogę każdego dnia pańskiego, a Bóg mi świadkiem ile razy dziennie muszę to potem zbierać. Trochę postuka, popuka, a po 5 minutach następuje całkowity rozkład zainteresowania, tudzież przerzuca je na inne sposobności, czyli zabawki mamy. Tak! Tablet, komóra i fura, a najlepiej jak owa rzecz ma kolorowe przyciski i się zapala - to jest dopiero zabawa. Gdyby moje dziecko potrafiło już mówić, to by powiedziało "Mama daj komórę, wyślę zdjęcie wózka do tego pana, który nie ma jeszcze dzieci, zrobię fotkę podłodze i zadzwonię do twojej kuzynki, która nie zaprosiła cię na ślub, a najlepiej jak powłączam te wszystkie dziesięć aplikacji na raz i zawieszę ci telefon na amen." Jak łatwo się domyśleć, rzeczy te chowam wysoko na szafie. Do momentu kiedy je dorwie, będzie musiał poczekać parę ładnych lat. Szkody jednak już są, białe krechy na wyświetlaczu komórki to efekt szurania po deskach podłogowych, aż żal mi na to patrzeć.Z kolei u dziadków Pulpet bawi się godzinami (dosłownie) matrioszkami - przywiezionymi przez dziadka z wycieczki z Lwowa. Nic poza rozbieraniem i składaniem babuszek go tam nie interesuje. Nawet na biszkopta czasem nie przyjdzie.Jednak w głębi rzeczy, to nie zabawki są największą frajdą dla mego wychowanka. Już nawet pominę te nieszczęsne sprzęty elektroniczne, które za dnia mają swoje pięć minut. Moje dziecko obecnie najgłośniej się śmieje gdy niepostrzeżenie i przypadkowo beknie, pierdnie, ugryzie mnie, szczypnie w stopę, wyrwie włos, po czym obserwuje jaka jest moja reakcja. Gdy udziela mi się humor, to krzyknę: "Uuu, to niemożliwe, odbiła ci się oranżada z komunii?", "Ajajaj!", "Uj, uj, ale mnie szczypnąłeś, matka ci paznokietków nie obcięła?", albo "Boooliiiiii!", "Ałć!", "Ałaaaaaaaaa" i udaję, że mnie to bawi. On wtedy stara się beknąć głośniej jeszcze raz i szczypnąć mocniej. Jednak jak jestem zła, zmęczona, śpieszę się itp. to jestem groźna, spuszczam łomy, grożę palcem, wołam "Nie wolno", albo mu zwyczajnie oddaję. Wtedy się śmieje z tego wszystkiego jeszcze bardziej. Minie mu to?Gdy patrzę na moją mamę i jej bieganie (czyt. usługiwanie) za moim bratem, to tak się zastanawiam, czemu jej to sprawia taką rozkoszną przyjemność? Do dzisiaj jak wraca do domu, to podstawia mu gotowe skibki pod nos, a chłop ma już 21 lat lada chwila. Mnie tak nie traktowała, nawet jak wracałam z Poznania na weekend. Przeważnie mawiała mówić: "Chcesz herbatę?" - "Tak" - "To idź sobie zrób".Może i się śmieję, może się tym jaram, ale przyznaję, że matki w szczególny sposób traktują synków. Czy ja też taka będę? Nie wiem, ja to bym chciała go tak wyszkolić, żeby to on mnie we wszystkim wyręczał np. robił i podawał herbatę :D Wiem, złudne nadzieje, robota przecież nie urodziłam.