Pulpet rządzi
Marzenie o dziecku
Pulpet śpi. Siedząc razem z nim w czterech ścianach, dokładnie słyszę jego cichy oddech, typowy dla stanu człowieczego głębokiego uśpienia. Leży przykryty ciepłą kołderką, główka spoczywa na miłym jaśku. Żyje spokojnym snem, układając w mózgu tysiące bodźców otrzymanych za dnia i miliony bitów w bazach informacji. Mięśnie i tkanki spoczywają w jednej pozycji. Krew tłoczy się wesoło w małych żyłach, jak rzeczka pluskająca w strumykach. Boże, jakim on był Marzeniem.Trzy lata temu, walczyłam o regularną miesiączkę. Bez regularnego okresu, wiedziałam, że będę miała kłopoty w przyszłości. I tak było, siaty leków, wizyty u doktorów nauk medycznych, setki wydanych złotych. Nadzieja. Nie starałam się wtedy o dziecko, ale wiedziałam, że jak teraz jajniki zastoją to później żaden wstrząs ich nie ruszy. Walczyłam o potomstwo in spe.Brałam wtedy lek o nazwie Clostylbegyt - stymulacja owulacji. Do dziś pamiętam, jak siedziałam na fotelu ginekologicznym poddawana badaniu USG. Widziałam ten piękny pęcherzyk, który uwypuklał się w jednym z jajników. Był tak piękny i jędrny, że aż krzyknęłam wtedy w myślach "Ach! szkoda, że się zmarnuje". W istocie tak było, bo zmarnował się. A chłopa do tej roboty wtedy nie było.Sąsiadka urodziła pierwsze dziecko. Ten płacz płynący z małego okienka bębnił po moich strunach jak świergot kanarka o poranku. Godzinami przesiadywałam w przydomowym ogródku, leżąc na leżaku i naciągałam uszy aby dostrzegły z okienka ten słodki, barwny i urokliwy głosik niemowlęcia. Pragnęłam potomstwa!! Nie planowałam, ale pragnęłam. Długo myślałam co to za stan, by nosić w brzuchu dziecko. Jak to jest mieć kawałek siebie na zewnątrz. Szalałam w myślach, a co będzie jak dotknie mnie niepłodność? Mam skrytą naturę introwertyczki, więc nikomu z moich pragnień się nie zwierzałam. Dusiłam w sobie i ugniatałam jak mocno się dało. Do lekarza już wtedy nie chodziłam, dawał mi jakieś hormony, rzygać mi się od nich chciało, spłukały mi portfel, woda ciekła z nosa i ugniatało w zatokach. W końcu wyrzuciłam leki do szuflady. Z tym można żyć! Okres wracał po 2-3 miesiącach, ale życie toczyło się dalej. Jednak widziany podczas tamtej wizyty pęcherzyk głęboko zapadł mi w pamięć, bo aż prosił się o życie*. Jak łatwo się domyśleć, mimo dróg krętych i wyboistych, całkowitych zaniechań, nieświadomości, przypadkowo i w stanie całkowitego uniesienia, zaszłam w moje marzenie. Nie wiem jak mój mąż to zrobił, ale ucelował. I to po ciemku! Geniusz!Zapłodnienie. Stan wiedzy o procesach biologicznych jaki posiadamy, nie jest w stanie wyjaśnić nam dlaczego do tego dochodzi. Cały proces, jak się odbywa i co jest następstwem - TAK, ale to dlaczego... jest największą tajemnicą ludzkości. Dlatego lubię oglądać momenty zapłodnienia na filmach. Jest w tym coś mistycznego. I może dlatego mnie tak bardzo przejmuje, że to mistyczne dzieło, działo się w moim wnętrzu - i śpi teraz w łóżeczku. Niesamowite, fascynujące, marzenie.Często bagatelizuje się: a ta zaszła, ten zrobił jej dziecko, bzykali się, pieprzyli się, więcejsłówniepamiętam... a można pomyśleć o tym jak o czymś boskim i nadzwyczajnym, jeszcze daleko przed planowaniem potomstwa. Marzyć. Pragnąć.I myślę, że to marzenie sprawiło, że Bóg się ulitował nade mną i kazał mi zostać matką Pulpeta (obecnie nieznośnego z powodu dwóch wychodzących naraz dwójek, ale bezustannie urokliwego). Warto marzyć i pragnąć. Wiarą można wiele zdziałać.*W gwoli ścisłości napiszę, że miałam podejrzenie PCOS (zespół policystycznych jajników) i na ekranach jawił się zwykle jajnik "bąbelkowany" - i to w czasie oczekiwanej owulacji. Dopiero później, podczas wizyty ujawniającej ciążę, dowiedziałam się, że wcale nie musiałam mieć PCOS, skoro pęcherzyk mógł już pęknąć i jajnik był przez to pusty.